Szukaj na tym blogu

More News

O psie w Szwajcarii (słowem o hodowlach, imporcie, podróżach i codzienności)

W końcu po roku posiadania psa w Szwajcarii mam chwilkę, aby opowiedzieć trochę o naszej przygodzie. Ci, którzy śledzą nasze poczynania na Facebooku i Instagramie mieli już szansę na parę ciekawostek, chociaż jak nie od dziś wiadomo, doba ma tylko 24h i nie należę do wybitnie aktywnych blogowo osób.

Uchylę rąbka tajemnicy jak to się w ogóle stało że mamy psa, jak zorganizowaliśmy import oraz jak idzie nam podróżowanie z psem. 

Trochę historii


Od dawna zastanawialiśmy się nad futrzastym powiększeniem rodziny. Mój partner (czy jak wielu woli posesywne określenie - mąż) wychował się z kotem, u mnie też było w domu pełno zwierząt różnych, chociaż długo nie było mowy o "takim co się plącze pod nogami". 

Jak możecie się pewnie domyślić mierzyliśmy się z odwiecznym konfliktem - pies czy kot. G. kociarz, ja raczej psiara. Decyzję podjął za nas test na alergie. Okazało się, że mój stary się starzeje i rozwijają mu się alergie krzyżowe - kot odpadł w przedbiegach ku mej uciesze. 

No dobrze, skoro pies, to jaki? To była również długa przeprawa. Moim marzeniem od niepamiętnych czasów był Gordon Seter. Niestety, warto mierzyć siły na zamiary. Są to psy myśliwskie, pracujące, wymagające dużo ruchu. Do wynajmowanych mieszkań i stylu życia na walizkach raczej mółgby nie pasować. To może Cocker Spaniel? Odwiedziliśmy już nawet hodowlę w Polsce przy innej okazji, G. stwierdził jednak, że dla niego to nie wygląda jak pies... 

W trakcie impasu, jak przystało na życie z inżynierem, zaczęliśmy pogłębiać informacje na temat podróżowania z psami (tym razem obyło się bez excela i ratingu punktowego parametrów :D chociaż i tak musiałam wrzucić kwestie finansowe dotyczące psa w nasze prognozy finansowe). Wśródże tych informacji najistotniejsza jest ta, że żeby wziąć zwierzaka na pokład w samolocie, musi się mieścić w limicie 8kg z transporterkiem i mieć max 30cm.

Nie mając nadal wizji jaka rasa by nam obojgu pasowała, wybraliśmy się do Palexpo na wystawę psów. Było to bodajże jeszcze w 2018 roku (szmat czasu i bynajmniej pies nie był u nas przypadkowym pomysłem na nudę pandemiczną). Eureka! O ile futrzak, który nam wpadł w oko nie był w programie wystawy, o tyle ktoś sobie przyszedł rekreacyjnie z takim małym białym liskiem i siedział w kawiarni. Zabrakło nam odwagi, żeby dopytać co to za chmurka z Mario, ale google na hasło "biały pies" wypluł adekwatne wyniki. Padło na Szpica Japońskiego! Nie będę się rozwodzić nad tym jak idealna to dla nas rasa (na jej temat źródeł nie brakuje), która uchodzi za łatwego w obejściu i opiece, inteligentnego i łatwo dostosowującego się psa rodzinnego o przeuroczym i wesołym charakterze i powinna się zmieścić do samolotu (jeszcze nie testowaliśmy). 

pisia w Pizie


Kolejne wyzwanie - znajdź teraz hodowlę i szczeniaki. Chcieliśmy wziąć psa ze Szwajcarii lub z Polski. Niestety w Polsce hodowla tych psów jest cała jedna, a w Szwajcarii tyle, co na palcach jednej ręki. Żadna z nich w tamtym momencie nie miała lub nie planowała szczeniaków. Zdecydowaliśmy się więc na rezerwację najbliższego miotu w jednej, która była najbliżej nas. 

Dlaczego tak uparcie chcieliśmy rasowego psa, a nie wzięliśmy jakiegoś np. ze schroniska? Bynajmniej nie chodzi o lans. Otóż chcieliśmy mieć gwarancję tego, jaki ten pies będzie. Że nie będzie miał problemów psychicznych, behawioralnych, a jego wzrost i masa będą pasowały do naszych wymagań. Pod tym względem uparci też byliśmy na dziewczynkę. Znowuż, nie dlatego, że mamy takie widzimisię i nie mam problemów z męskimi zwierzętami. Suczki są po prostu mniejsze i lżejsze z reguły. 

Niestety, wyżej wymieniona rezerwacja skończyła się dla nas tragicznie. Po praktycznie dwóch latach oczekiwania na miot, jedno potwierdzone krycie nie wyszło w ogóle, a za drugim razem, maluszki do których zdążyłam się już przywiązać, umarły tydzień po narodzinach. 

Postanowiliśmy, że nie chcemy powtarzać tej historii i szukamy ŻYWEGO psa, na już. Oczywiście dojechaliśmy w ten sposób do czasów covidowych, w których świat oszalał na punkcie psów, nie zdając sobie chyba sprawy z konekwencji powiększania rodziny w dłuższej perspektywie czasu. Schroniska opustoszały, a hodowle miały rezerwacje na kilka miotów (miesięcy) do przodu. Szukaliśmy szczeniaka WSZĘDZIE! W Niemczech, w Austrii, aż w końcu we Francji. Dwie z dziesiątek hodowli, z którymi się skontaktowaliśmy, dały nam nadzieję - w jednej był dostępny chłopczyk od ręki, którego od razu prowizorycznie zarezerwowaliśmy, a w drugiej spodziewali się szczeniąt w przeciągu kilku dni i mimo posiadania rezerwacji również na wiele miesięcy do przodu, obiecali nam, że jeśli urodzi się nadprogramowa suczka, to dadzą nam znać.


Soraya zrobiła nam prezent noworoczny i śmiejemy się, że urodziła się dla nas 💓. Czy można lepiej rozpocząć rok, niż 1.01 odebrać telefon, i dowiedzieć się, że nasz upragniony puszat będzie na nas czekał jak podrośnie? Dodam, że dość często spotykam się z opinią lub reakcją, w której ludzie domyślają się, że "no tak, baba wybrała psa". Nic bardziej mylnego, ta rasa najpierw wpadła w oko mojemu partnerowi ;) Zażalenia proszę kierować do tego Pana. Jako człowiek, który nie musi nikomu nic udowadniać i bez kompleksów, nie ma problemu w posiadaniu małego, słodkiego, a przede wszystkim - bardzo praktycznego "psiokotka". Mały pies, mały problem, mawiają. 

puppy collage

Import psa do Szwajcarii


Z racji, że my z gatunku tych, co ciągle mają przygody, teraz pozostało nam ustalić, jak sprowadzić psa z drugiego końca Francji (okolice Mt Saint Michel) do Szwajcarii - w środku pandemii i ograniczeń w podróżowaniu i przekraczaniu granic. Było to niemałe wyzwanie. Psiak musiał mieć wszystkie papiery (umowa k-s, paszport, rodowód), szczepienia zgodne z programem dla szczeniaków i aktualne, a my ważne testy PCR w obie strony i ważny powód podróży. 

W miejscu, w którym się zatrzymaliśmy, częściowo z braku rozsądnej oferty hotelowej w tamtej okolicy, a częściowo dla klimatu (swoją drogą gorąco polecam - Le gîte d'Etienne) nadal obowiązywała godzina policyjna. Jak to na wsi, mało kto brał ją na poważnie, ale mieliśmy nie mały problem, żeby zorganizować sobie chociażby obiad czy kolację ;) Ta przygoda chyba zasługuje na osobny artykuł w sumie jak to wieczorami chowaliśmy się w domu pewnej Rosjanki, która prowadziła knajpę w Paryżu i nieziemsko gotowała. 

Wracając do konkretów a propos importu "pierdółki" (tak, dorobiła się już wielu przezwisk), potrzebowała ważne badanie weterynaryjne potwierdzone w paszporcie lub na osobnym druku potwierdzające zdolność do podróży i ważne bodaj tylko 48h (do 12 tygodnia życia nie szczepi się na wściekliznę, więc nie było to szczepienie wymagane), a my przekraczając granicę musieliśmy opłacić cło. Wiedząc, że prawdopodobnie nie będziemy przejeżdżać przez granicę z biurem albo o takiej porze, że może być nieczynne, bardzo przydatna okazała się apka QuickZoll. Nie pamiętam już dokładnej kwoty, ale było to jakieś kilkadziesiąt franków. Opłata będzie się oczywiście różnić w zależności od wartości transakcji przy nabyciu naszego towarzysza. 

Alternatywnie mogliśmy zorganizować profesjonalny transport dla maluszka, ale stwierdziliśmy, że nie chcemy serwować psitulance dodatkowego stresu, którym i tak już jest oddzielenie od swojego pluszowego stadka.

dog with a cow

Pies w Szwajcarii


Pierwsza i chyba najważniejsza rzecz po nabyciu psa to oczywiście wizyta u swojego weterynarza na miejscu. Nauczeni doświadczeniem, że maleństwo ma chorobę lokomycjną, szukaliśmy rozsądnego gabinetu w naszych okolicach aby nie kojarzyła wizyty u weta z niepotrzebnymi nieprzyjemnościami i trafiliśmy w bardzo dobre miejsce. Przy okazji owy weterynarz staje się naszym aniołem stróżem, który ma za zadanie pilnować i obserwować, czy wszystko z psem i rodziną psa jest ok. Odpowiada on między innymi za rejestrację stworka w narodowej bazie danych Amicus

puppy at the vet

W naszym kantonie szkolenia psów obecnie nie są wymagane, niemniej chcieliśmy nawet na takowe pójść jako psie świeżaki. Niestety, znów pandemia dobrze pokrzyżowała nasze plany i wszystkie szkółki w naszych okolicach do dziś są pełne! Na szczęście dowiedziałam się, że można się bez problemów ani większego uprzedniego szkolenia zapisać na agility. Widząc jak Soraya uwielbia włączyć tryb turbo sama z siebie, wydaje mi się, że może jej się taki trening bardzo podobać. Przyjemne z pożytecznym, trochę się czegoś nauczy, na pewno się wybiega i będzie miała możliwość szerszej socjalizacji niż na codzień. Nadal - musimy znaleźć miejsce gdzie będzie dla nas miejsce ;) Na razie słyszałam, że jest szansa dołączyć do jednego klubu od września...

W życiu nic nie jest pewne chyba że śmierć i podatki - oczywiście podatek za psa nas nie ominął, jest to kwota około 100chf rocznie. Koszt utrzymania psa można liczyć na wiele sposobów. Spróbujmy tak:
- jedzenie (premium specjalistyczne) - 30/40 chf na miesiąc
- weterynarz - z każdą wizytą na kontrole, szczepionki i wraz z preparatami na kleszcze i odrobaczanie około/ponad 100chf zostawiam. Do pół roku wizyty są praktycznie co miesiąc, a później raz na rok.
Do powyższych kosztów, trzeba też uwzględnić wyprawkę, smaczki, zabawki, pieluszki (dopóki nie nauczy się czystości) ich pranie, wyrzucanie, naprawianie i dokupowanie, ale to już każdy zorganizuje wedle chęci i możliwości. Z racji, że od początku miał to być pies podróżujący z nami, w ramach wyprawki od razu dostała swoje siedzenie w samochodzie i plecak/transporterek. O ile nie mieliśmy jeszcze potrzeby żeby rzeczywiście w tym plecaku siedziała, przydaje się do spakowania psa na podróż i wygodnego przemieszczania się z jej ładunkiem. Standardowo w podróż zabieramy kontenerek podróżny z karmą, wodę, smaczki, silikonowe miseczki podróżne, kocyk, chusteczki mokre, kilka zabawek, kilka pieluszek na w razie czego (chociażby żeby podłożyć pod miski jeśli w hotelu jest dywan np. i ogółem w razie awarii psa).

dog on a horse with owner


Wszyscy się nas pytają też, jak to jest możliwe, że nasz pies ciągle wygląda jak by właśnie wyszedł z pralki. Otóż nie mam czarodziejskiej różdżki. Mimo że wydaje się, że biały pies powininen się brudzić, wcale tak nie jest. Nasza ma chyba dobrze zaimpregnowane futro i sama utrzymuje czystość. Na codzień przecieramy jej tylko łapki chusteczkami dla psów. O ile teoretycznie każda mokra chusteczka mogłaby spełnić to zadanie, to jednak te psie się nie rozrywają w trakcie używania, więc polecam. Staramy się jej nie myć częściej niż raz na miesiąc. Czesanie, jeśli nie linieje, raz na tydzień. Kolejny powód, że nasz biały pies jest biały, to fakt, że szybko zmieniłam jej karmę. W hodowli była na Purinie, ale miała ciągle fioletowe oczy jak panda i miałam wrażenie, że nie za dobrze jej ta karma służy. Po lekkim dokształceniu się o tym jaki powinien być optymalny skład karmy dla szczeniaka, okazało się, że na rynku w ogóle jest bardzo niewiele firm, które oferują dobrze zbilansowane pokarmy i bynajmniej nie są to nawet wiodące marki, a już tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę, że nasz pies uwielbia ryby, więc szukaliśmy karmy z rybami w składzie. Śmiejemy się, że pewnie rasa była hodowana na sushi ;)

Pies w podróży


Jeszcze przed decyzją o powiększeniu naszej mikro rodziny, sprawdzałam czy podróżowanie z psitluakiem nie ograniczy nam za bardzo możliwości. Booking, z którego najcześciej korzystam, od razu odpowiedział mi na to pytanie - zdrowo ponad 50% dostępnych noclegów w Szwajcarii pozwala na wzięcie ze sobą zwierząt. 

Soraya zwiedziła już Pizę, Amalfi, Rzym, Florencję i kilka miejscówek w samej Szwajcarii a nawet nie wie co jeszcze ją czeka. Ostatnia nasza podróż pociągami była dla niej chyba najprzyjemniejsza, bo w pociągu, czy nawet na łódce, nie miała objawów choroby lokomocyjnej, ale oczywiście nie odbyła się bez niespodzianek. 

Pomijając już, że G. miał "one job" czyli ogarnąć bilety kolejowe, to okazało się, mimo naszych starań w sprawdzeniu wszystkiego co się dało, że nie możemy jechać Glacer Express z psem. Nawet pani w kasie miała problem żeby znaleźć zapis, który mogłaby nam pokazać jako dowód. W końcu po dobrych 20 minutach znalazła. Problem polega na tym, że w pociągach psy nie mogą przebywać w wagonach restauracyjnych, a cały Glacier Express to restauracja na szynach! I jest to jednocześnie jedyny pociąg w całej Szwajcarii, którym nie można jechać z psem. No cóż, czasami człowiek uczy się "the hard way" o niektórych wyjątkach. Oczywiście bez problemu udało nam się przerezerwować bilety i pojechaliśmy następnym pociągiem po tej samej trasie. Nic straconego poza nerwami ;). 


Tak poza tym, to kraj i mieszkańcy są bardzo przyjaźni czworonogom. Normalnym jest wychodzenie z psem do restauracji, kawiarni, baru, galerii handlowej i w sumie prawie wszędzie. Jedyne miejsca, gdzie psów raczej nie wpuszczają, to sklepy spożywcze i ewentualnie muzea, galerie - ale to też lepiej sprawdzić przed wyprawą, bo może być różnie.  

Co do samych hoteli i środków transportu, bywa różnie, ale często są dodatkowe opłaty (szczególnie teraz, gdy hotele chcą sobie nadrobić straty...). Czasem w ramach tych opłat psiak dostaje jakieś gratisy, czasem nie. Czasem opłaty są zależne od rozmiaru zwierzaka, lub tak kuriozalnej kwestii jak to, czy jedzie w transporterku czy poza. Dla naszego malucha, mimo że mieści się w limicie do jazdy pociągami za darmo, wykupywaliśmy u konduktora bilet dzienny dla psa, żeby ... mogła jechać nie siedząc w kontenerku... Jest to kwota rzędu 25chf, więc nie majątek, za pełny komfort podróży zwierzaka.

Co jeszcze chcielibyście wiedzieć o psach w Szwajcarii? Dawajcie znać :)

Harder-Potschete czyli jak obchodzi się Nowy Rok w Interlaken

 

źródło: https://www.interlaken.ch/en/planning/events/top-events/harder-potschete 

Sylwestra tego roku spędziliśmy w Interlaken i okolicy. To była świetna decyzja. W naszej wsi z reguły nic się specjalnego nie dzieje, a już tym bardziej jeśli wchodzi w grę covid. Interlaken parę dni przed świętami wprowadziło obostrzenia covidowe, ale nie przeszkodziło nam to szczególnie w wyśmienitym spędzeniu tam czasu. Miasto z reguły pełne turystów z całego świata i tętniące życiem mimo swojej maleńkiej wielkości, fakt, było puste jak nigdy - co mi akurat odpowiada, nie lubię tłumów. I tak skupiliśmy się na wycieczkach po okolicy - fotki na insta o tej samej nazwie, a poniżej opis tradycji noworocznych w regionie Interlaken zgodnie z tytułem. 


Nie planowaliśmy świętować na mieście i nie nastawialiśmy się nawet na świętowanie w hotelu, ale po przyjeździe chciałam się zorientować na recepcji na co się ewentualnie przygotować i dopytałam o fajerwerki i inne planowane atrakcje w okolicy. Z wiadomych względów oficjalne eventy zostały odwołane, nawet pokazy sztucznych ogni (które i tak goście hotelowi jak i ludzie na mieście kulturalnie zorganizowali sobie sami). 

Pani na recepcji wspomniała również, że u nich z zasady bardziej świętuje się 1-2.01 i to mi przypomniało, że fakt, jesteśmy przecież w niemieckojęzycznej części kraju, gdzie świętuje się inaczej. Zawsze jednak wydawały mi się te lokalne, a la pogańskie tradycje, dość odległe. Wyobrażałam sobie, że gdzieś w jakichś niedostępnych górskich wioseczkach takie cuda i o tym się czyta jak o legendach, a nie widzi. A jednak nic bardziej mylnego! Interlaken obchodzi Nowy Rok po swojemu od około 50 lat!

guet Jahresgab

Tradycyjnie, 2 stycznia każdego roku, młodzi mężczyźni wychodzili na ulice przebrani w maski aby domagać się od rządzących darów w postaci chleba, wina i pieniędzy. Jednakże ten zwyczaj ma dużo głębsze korzenie niż okres panowania zakonu. Uprzednio maski symbolizowały zmarłych, którzy wymagali udobruchania datkami aby zapewnić sobie pomyślność w nowym roku.

Po wygaśnięciu roli zakonu obchody te przeistoczyły się w nawet bardziej dramatyczne i nazywane Chlummeln. Dogadzanie zmarłym przesitoczyło się w zaciekłe wyrównywanie rachunków pomiędzy zwaśnionymi Interlaken i Unterseen.

1956

To rok, w którym zadecydowano o nowej twarzy obchodów noworocznych, która jest kontynuowana do dziś. Feudalizm dawno przeszedł do historii, waśnie i spory zostały zakończone i postanowiono nadać temu wydarzeniu nową symbolikę na podstawie lokalnej legendy: 

Mnich Hardermännli molestował młodą dziewczynę, która zbierała drewno w lesie Harder. Przerażone dziecko, aby uchronić się przed hańbą, wykonało śmiertelny skok do rzeki Fluh z urwiska.
W ramach kary za swój występek mnich został wygnany i skazany na tysiąc lat patrzenia z góry na miejsce jego straszliwej zbrodni co zapoczątkowało Harder Potschete.

Aby upamiętnić te okoliczności na ulice wychodzi orszak zamaskowanych postaci zwanych "Pots", prowadzony przez Hardermännli i jego Wyb (żonę lub kobietę). Biegając za widzami, rycząc i krzycząc, odpędzają duchy minionego roku i wzywają nowe. Ręcznie rzeźbione drewniane maski mają przerażać. Ale nie martw się, chcą tylko życzyć ci powodzenia!

Artykuł na podstawie: https://www.newlyswissed.com/when-the-harder-potschete-come-to-call/ 

__________________________________

A jak jest obchodzony Nowy Rok w Waszej okolicy?

Jak uzyskać licencję sportową, regionalną w skokach w Szwajcarii oraz program egzaminu

 

/ my w Yverdon-les-Bains, 21.09.20

Na wstępie chciałam przypomnieć pozostałe artykuły dotyczące zasad w sporcie konnym w Szwajcarii, które nie odbiegają za specjalnie od międzynarodowych zasad zgodnych z FEI (a także od tych przyjętych w Polsce). Różnice to raczej niuanse, ale warto zdawać sobie z nich sprawę. 

Poniżej podlinkowany spis treści z bloga:

- Jak uzyskać możliwość startów

- System licencji 

- Klasy sportowe w ujeżdżeniu

- Różnice w regulaminach skoków między PL a CH

Tym razem chciałabym szczegółowo przedstawić na czym polega zdobywanie licencji regionalnej w Szwajcarii. Licencja regionalna to mniej więcej polska III, ale umożliwia starty do 135cm, a nie do 125, jak w Polsce. 

Aby uzyskać tę licencję, poza możliwością przepisania równoważnej licencji zagranicznej oraz ponad posiadanie wielokrotnie wspomnianego już Brevet Combiné i przynależności do klubu sportowego, należy:

ALBO

- zdać egzamin licencyjny

ALBO

- zaprezentować 8 pozytywnych wyników z konkursów B100/105 na styl zdobytych w ciągu 365 dni

Po co jechać 8 konkursów, skoro wystarczy pojechać 1 egzamin? 

Żeby w tym końskim świecie wszystko było takie proste... Egzamin składa się z teorii, ujeżdżenia i skoków. Żeby do niego podejść, nie tylko przydałaby się nam niezła znajomość języka i wiele godzin zakuwania, ale też koń już doświadczony w prezentowaniu się poza domem. Egzamin można oblać z byle powodu, czasem niekoniecznie zależnego od nas i nie można do niego podejść przez następny ponad miesiąc. Za to skoro zdajemy licencję, to i tak i tak może nam się przydać objeżdżenie w zawodach aby każde kolejne, szczególnie już te z licencją, były bardziej rutynowe.

Ponadto, każdy ma inny powód i motywację, żeby tę licencję zdobyć - jedni robią to tylko po to, żeby ją mieć; inni, bo są już gotowi na dużo wyższe konkursy i nie mają ochoty jeździć metrówek; jeszcze innym może być szkoda kasy i chcą ograniczyć do minimum koszty wyjazdów poza stajnię. Każdy koń jest inny i każdy jeździec ma innego konia - jedni mają konie już doświadczone, inni mają konie, które potrzebują zdobyć doświadczenie. Stąd też rozbudowane możliwości podejścia do licencji. 

W Polsce także zauważyłam zmiany, kiedyś chyba wystarczyła brązowa odznaka do podejścia do konkursu licencyjnego, a teraz wymagana jest już srebrna. Mimo że konkurs licencyjny wystarczy pojechać w limicie punktów karnych na styl tylko raz, a dobrze, to nadal musimy podejść do 3 różnych egzaminów i o różnych programach żeby tę licencję zdobyć. Próbując sięgnąć pamięcią do polskich konkursów licencyjnych na styl nie przypominam sobie takiego, w którym wielu zawodników by zdało, albo w którym jakiś zawodnik by zdał za pierwszym razem. Chyba nawet Aromer, ponad dekadę temu, słynął z największego odsetka oblanych uczestników. W efekcie i w przeciwieństwie do Szwajcarii, nie ma innej możliwości niż wielokrotne testy, egzaminy i konkursy zanim się tę licencję zdobędzie. 

Przebieg egzaminu licencyjnego w Szwajcarii

Pisać można poematy, ale najlepiej to po prostu zobaczyć w praktyce:


Program egzaminu

Egzamin stacjonarny składa się z części ujeżdżeniowej i skokowej. Egzamin teoretyczny zdaje się online. Przepisy dotyczące uzyskania licencji poprzez egzamin - Directives concernant l’obtention de la licence R de saut de la FSSE par examen de licence (PDF, 263 KB) . 

CZĘŚĆ UJEŻDŻENIOWA

Pełny program zadań do wykonania w części ujeżdżeniowej egzaminu znajduje się tutaj: Informations sur l’examen monté (PDF, 44 Ko) 

Najciekawsze jest to, że próba ujeżdżeniowa składa się z jazdy po kole, a elementy do wykonania są dyktowane przez prowadzącego egzamin. Ponadto, nie wiem czemu ma służyć przełożenie wodzy do jednej ręki, a niektóre ćwiczenia wydają się dość zaawansowane jak na ten poziom jak np. półpiruet czy wielokrotne ruszenie ze stój do kłusa, cofanie. 
Mimo wszystko są to elementy ujeżdżenia konia i umiejętności jeździeckich, które mają uzasadnienie w skokach, więc się im nie dziwię. Bardziej ciekawi mnie (i pozytywnie zaskakuje), że nie wymaga się od skoczków jeżdżenia czworoboku, a elementy w próbie są wyselekcjonowane pod kątem skoków, zamiast odzwierciedlać programy ujeżdżeniowe niższych klas.

Poniżej tłumaczenie tegoż programu:

Wjechać kłusem roboczym. 

Zatrzymanie, przedstawienie się i ukłon w stronę dyrektora egzaminu.

Ruszenie kłusem roboczym anglezowanym po 20m kole, przynajmniej jedno okrążenie.

Zmiana kierunku przez środek koła.

Kontynuacja kłusa przez kolejne przynajmniej jedno okrążenie.

Przejście do pełnego siadu w kłusie roboczym.

Wodze do lewej ręki.

Zmiana kierunku przez środek koła.

Zatrzymanie, stój około 4 sekundy.

Wodze w obie ręce.

Ruszenie kłusem roboczym w pełnym siadzie.

Zatrzymanie, stój około 4 sekundy.

Ruszenie stępem i natychmiastowe wykonanie zwrotu na zadzie (półpiruetu).

Natychmiastowe przejście do kłusa w pełnym siadzie.

Przejście do galopu roboczego.

Zmienić kierunek (nogę) w galopie przez środek koła przed jego środkiem, można przez kłusa.  

Przejście do kłusa roboczego.

Wjazd na linię środkową koła.

Zatrzymanie w środku koła.

Cofnięcie 3-5 kroków.

Natychmiastowe przejście do kłusa roboczego i powrót na koło.

Przejście do galopu.

Galop wyciągnięty.

Galop skrócony.

Galop wyciągnięty w półsiadzie na wprost wzdłuż placu.

Zatrzymanie z możliwością przejścia przez 3-4 kroki kłusa.

Ruszenie kłusem i przejechanie drągów w półsiadzie, zatrzymanie.

Natychmiastowe ruszenie kłusem i przejechanie szeregu gimnastycznego w półsiadzie.

CZĘŚĆ SKOKOWA

Parkur składa się z 10 przeszkód w tym dwóch podwójnych (szeregów lub linii) i jednej z wodą.

Dopuszczalne są maksymalnie 3 błędy parkuru, które nie zostaną ocenione wyżej niż na 3 pkt.

Zarówno w ujeżdżeniu jak i w skokach ocena stylu odbywa się w skali 0-5 za element i należy uzyskać minimum 60/100 pkt aby zdać. W Polsce ocena odbywa się na zasadzie punktów karnych za błędy, czyli odwrotnie. Dopuszcza się maksymalnie 3,5 pkt karnego.

Parkury licencyjne z oceną stylu jeźdźca

Przepisy dotyczące uzyskania licencji poprzez konkursy znajdują się tutaj  Directives concernant l’obtention de la licence R de saut de la FSSE sur la base des résultats obtenus en épreuves de saut avec style (PDF, 249 KB) 

Zapisując się na parkur licencyjny powinniśmy otrzymać pocztą kartę wyników, na której będziemy zbierać podpisy sędziów z każdego zaliczonego konkursu.

Nie ma limitu udziału w konkursach licencyjnych zanim uzyskamy 8 pozytywnych, potwierdzonych wyników.

Aby konkurs uznać za zaliczony, należy uzyskać minimum 50/100 punktów oceny stylu i zaklasyfikować się wśród wygranych, przy czym wszyscy niezaklasyfikowani o takiej samej ilości punktów co ostatni z zaklasyfikowanych jeźdźców – także otrzymają podpis sędziego.

Parkur powinien rozpocząć się linią gimnastyczną, a zrzutki w tej linii nie liczą się jako błąd parkuru. Ponadto na parkurze powinny się znajdować: 
+ szereg na jedną foulę, 
+ szereg na dwie foule 
+ dwie linie na 3-6 foule (linie nie muszą być na wprost).

Nadal należy zdać test z teorii online aby otrzymać zdobyte uprawnienie - licencję.  


Oczywiście nie zacytowałam każdego paragrafu przepisów, jeśli macie jakieś pytanie – dajcie znać 😉


Różnice w regulaminach skoków przez przeszkody w Polsce i w Szwajcarii

 

/ Zdjęcie autorstwa Laila Klinsmann z Pexels

Pozostając w temacie zawodów jeździeckich - nie wyobrażam sobie na nie wyruszyć i nie znać zasad dyscypliny oraz rozgrywanych w niej konkurencji. Nauczona już doświadczeniem, że w Szwajcarii nic nie jest oczywiste, dokładnie przestudiowałam regulamin dyscypliny skoków FNCH (FSSE) przez przeszkody w tym kraju, mimo że teoretycznie zasady te powinny być uniwersalne, a polskie znam na pamięć (może bez specyficznych detali). 

Chciałabym Wam przedstawić różnice, które najbardziej zwróciły moją uwagę i o których warto pamiętać, jeśli wyruszycie kiedykolwiek na parkury regionalne bądź krajowe tutaj.

/ tabela wybranych różnic pomiędzy zapisami regulaminowymi w dyscyplinie skoków pomiędzy Polską a Szwajcarią

WYŁAMANIA I ILOŚĆ STARTÓW

Z jednej strony zdziwiło mnie, że Szwajcaria dopuszcza aż trzy wyłamania, z drugiej strony jest to relatywnie zrozumiałe biorąc pod uwagę, że jeden konkurs na jednym koniu możesz pojechać tylko raz. W Polsce trzy wyłamania są dopuszczalne do 125cm i w konkursach specjalnych (np. na czas). W konkursach na styl - zawsze max 2. 

Niezależnie od tych przepisów uważam, że każde kolejne wyłamanie po drugim nie służy ani jeźdźcowi ani koniowi. Z mojego doświadczenia wynika, że każde kolejne jest coraz bardziej niebezpieczne, a ponadto utrwala w koniu nieprzyjemne doświadczenia i złe nawyki. 

Nie oszukujmy się, "małe" klasy zawodów nie jeździ się po to, żeby "nie wiadomo co" wygrywać. Takie zawody w założeniu mają być "treningiem" dla konia i jeźdźca, przygotowaniem go do poważnych rozgrywek lub kolejnych szczebli uprawnień, a także rozrywką. W tym kontekście wolę podejście polskie, które pozwala na drugi przejazd. Jest to szczególnie ważne dla młodych bądź niedoświadczonych koni. 

ILOŚĆ STARTÓW JEŹDŹCA I ILOŚĆ ZAWODNIKÓW NA KONKURS

W Szwajcarii wydaje mi się, że jest podyktowana zasadą fair play - tutaj zawody i ich nagrody są traktowane bardziej "na poważnie" niż w Polsce - oraz faktem, że konkursy z reguły cieszą się dużym zainteresowaniem. 60 uczestników/startów w danej klasie to norma, a zwykłe regionalki trwają z reguły kilka dni. Nie spotkałam się jeszcze z zawodami jednodniowymi. W Polsce nie byłam na zawodach powyżej 40 uczestników w klasie, a zawody jednodniowe niższych klas są dość powszechne.

Nie bez znaczenia jest też fakt, że w Szwajcarii jest dużo więcej właścicieli koni, a ze względu na świetne wyniki szwajcarskich zawodników na arenach międzynarodowych - można powiedzieć, że jest to jeden ze sportów narodowych. Zdecydowanie, wraz z tenisem, przoduje w popularności i zainteresowaniu w stosunku do np. piłki nożnej. Nazwiska takie jak Steve Guerdat, Martin Fuchs czy Roger Federer to już ikony.

   

PRZESZKODY NA ROZPRĘŻALNI

Moje starty w Polsce to jednak wspomnienia sprzed wielu lat, ale nigdy nie spotkałam się z rozprężalnią większą od placu konkursowego ani z trzema przeszkodami na niej. W Szwajcarii mam jeszcze niewiele obserwacji, ale na razie tak to właśnie wygląda. Najprawdopodobniej bierze się to z dużo lepszej infrastruktury. 

Z ciekawostek: wiele kantonów ma własne "narodowe" centrum sportowe (kantony są autonomiczne i uważają się za odrębne kraje). Warte wymienienia jest np. IENA Avenches , NPZ Bern , w których infrastruktura jest fantastyczna!

DYSTRYBUCJA NAGRÓD

Stare dobre powiedzenie mówi: "końmi nie zarobisz na konie". Żeby w ogóle do takiego poziomu dojść, żeby dobrze zarobić wyłącznie na sporcie jeździeckim, to trochę jak wygrana w lotka. Z tego też względu nagrody niespecjalnie mnie interesują, bo największą nagrodą jest dla mnie własna satysfakcja, rozwój jako jeźdźca i człowieka. W każdym razie chciałam zaznaczyć, że przepisy dotyczące nagród są bardzo szczegółowe, szczególnie w Szwajcarii, więc zapis w tabelce jest baaardzo uogólniony dla ludzi równie zainteresowanych jak ja ;). Jeśli macie ochotę poznać więcej szczegółów - dajcie znać w komentarzu lub na priv. Służę tłumaczeniem z regulaminu w wersji francuskiej.

Ponad kwestie regulaminowe, mamy też znaczną różnicę w systemie licencji. Nadal przecieram oczy ze zdziwienia, ale muszę szwajcarskiej prostocie przyznać sporo racji. Otóż licencja regionalna w skokach, którą zdobywa się mniej więcej tak jak u nas III-kę, pozwala na starty w zawodach rangi regionalnej do 135cm. 

/ schemat licencji i klas sportowych w skokach w Szwajcarii, aneks do regulaminu dyscypliny wg FNCH

Wielu powie: jak to? Ledwo przejechałeś 100 i już możesz się pakować na 130? I tak i nie. Ponad system licencji obowiązuje też system punktacji. Organizator zawodów określa limity punktów zdobytych w dotychczasowych startach zezwalające na udział konia lub jeźdźca. Ponadto egzamin licencyjny w Szwajcarii jak i parkur licencyjny jest troszkę bardziej techniczny niż w Polsce. Niemniej w Polsce z III możesz startować max 120, więc i wymagania mogą być lekko niższe.

Zdecydowanie pozytywny efekt wyżej wymienionych zasad to fakt, że jeżdżąc zawodowo i posiadając licencję N, jeśli wyruszasz na zawody z młodym koniem, to możesz wybrać zawody N100, na których nie będziesz przebijać się łokciami między ludźmi, którzy może niekoniecznie panują nad swoimi końmi, co także może być nieprzyjemnym doświadczeniem dla młodziaka. Ponadto, zawody rangi N są często rozgrywane w tygodniu, co także pozwala uniknąć tłumów. Jednocześnie organizatorzy, którym zależy na powodzeniu w frekwencji mogą połączyć kategorie. Normalnym jest kategoria B/R lub R/N.

Kolejne spore zdziwienie to sposób rejestracji na zawody (może przez ostatnie parę lat w Pl się zmieniło także). W Szwajcarii można to zrobić WYŁĄCZNIE przez oficjalny portal FNCH i najlepiej miesiąc wcześniej, a płatność jest pobierana od razu i bezzwrotnie. Zwracana jest jeśli wystąpią okoliczności jedynie po stronie organizatora. Muszę przyznać, że ma to dobre strony - na zawodach jest mniej roszad z ostatniej chwili, a listy startowe są w miarę pewne już na dwa tygodnie przed. Niemniej tak jak już wspomniałam w poprzednim artykule - KLIK, sam udział w zawodach w stosunku do siły nabywczej waluty jest dość niski. 

Startujecie za granicą? Co Was najbardziej zdziwiło?

Jak uzyskać możliwość startu w zawodach jeździeckich w Szwajcarii?

 

/ My na zawodach regionalnych w Bernie, 29.08.2020

W końcu udało nam się wystartować na zawodach w Szwajcarii i w związku z tym w końcu mogę opisać jak to się w ogóle robi. Wszelkie wcześniejsze opisy to były tylko "domysły" na podstawie informacji znalezionych na stronach odpowiednich organizacji, tutaj dwa poprzednie domyślne wpisy:

SYSTEM LICENCJI - KLIK

KLASY W UJEŻDŻENIU - KLIK

Z racji, że na tego bloga trafiają zarówno koniarze jak i końscy laicy, mieszkańcy Szwajcarii jak i tacy, co niewiele o tym kraju jeszcze wiedzą, chciałabym we wstępie przybliżyć kilka pojęć. 

PRAWO JAZDY NA KONIA - tak, istnieje coś takiego. Krajowe Związki Jeździeckie stowarzyszone z FEI (Międzynarodową Federacją Jeździecką) wprowadziły pod jej wytyczne wewnętrzne systemy szkoleniowe w celu zapewnienia bezpieczeństwa i dobrobytu zarówno koni jak i jeźdźców. To jest sport ekstremalny i wszystko się może wydarzyć. Skoro masz chęć i ambicję prezentować się szerszej publiczności, nie możesz przekazywać dalej złych wzorców. 

W Polsce takim "prawem jazdy" jest Brązowa Odznaka. W Szwajcarii Brevet Combiné.

Oczywiście, że nikt nie zabroni Ci jeździć na koniu bez odznaki, w "zawodach za stodołą" też wystartujesz. Niemniej, wszystko co będziesz robił, będzie "nieoficjalne". Sama odznaka jest przepustką do dalszych uprawnień oficjalnych (czyli także uznawanych za granicą) jak licencje sportowe, szkoleniowe itd.

Samo uzyskanie odznaki, to według mnie lata pracy. Na podstawie własnych obserwacji wydaje mi się, że poziom umiejętności wystarczających do zdania brązowej odznaki, o ile nie jesteś wybitnym talentem albo nie masz fantastycznego konia, to 2-3 lata nauki jazdy po min. 2 razy w tygodniu.

PRAWO POBYTU - aby przebywać w Szwajcarii dłużej niż 3 miesiące należy posiadać prawo pobytu (permit). Jest ich wiele i się od siebie różnią, przede wszystkim czasem pobytu. Od kilku miesięcy po wiele lat. 

Permit, który pozwala być traktowanym jako rezydent (czyli najbliżej do "lokalsa") to B (5 lat) lub C (10 lat). Jeśli masz umowę na czas nieokreślony lub partnera/rodzinę na miejscu z długoterminowym permitem lub obywatelstwem - z dużym prawdopodobieństwem otrzymasz B, a później możesz starać się o C. Nie bez znaczenia będzie też znajomość języków. Aby przedłużyć pobyt musisz udowodnić umiejętności na odpowiednim poziomie lokalnego języka - KLIK

Prawo pobytu zmienia też naszą relację z lokalnym związkiem jeździeckim. Dopiero B lub więcej niż B pozwala nam startować w zawodach na równi z Szwajcarami, co jest odzwierciedlone też w rodzaju pozwolenia na starty jakie otrzymujemy. 

/ schemat uzyskiwania uprawnień do startów w Szwajcarii

To, co bezwzględnie dotyczy wszystkich aspirujących do startów, to:

1. język

2. rejestracja konia

Zawody regionalne, niezależnie od kantonu w którym mieszkasz, możesz pojechać gdziekolwiek (chodzi o poziom, a nie o region, chyba że organizator zaznaczył, że są to konkretne zawody typu kwalifikacje, mistrzostwa itd.; wtedy też możesz jechać, ale "poza konkursem"), ALE będą rozgrywane w języku danego regionu. Pojechałam do Berna nie znając niemieckiego, ponieważ były to jedyne zawody na poziomie i w terminie, który mnie interesował, ponadto mój partner mówi biegle po niemiecku, więc mógł mi pomóc. Przypadkowe osoby mówiły po angielsku lub po francusku, ale nie zdecydowałabym się na taki wyjazd sama. Z pozytywów: nauczyłam się paru słów w dialekcie, takich jak "uwaga, oxer!" "uwaga, stacjonata!" 😂. Gdy masz 50 koni na rozprężalni komunikacja staje się dość kluczowa. Moim największym stresem było usłyszenie, czy właśnie mnie wywołują. Na szczęście dogadałam się z "bramkową", że da mi sygnał, ponadto była tablica elektroniczna z numerami (uf!). PS. facet powiedział, że cały czas nawijali w dialekcie i niewiele rozumiał... P.S. w trakcie mojego konkursu był też wypadek - koń zszedł z placu kulawy w pień, a jeździec odjechał karetką... A niby takie nic, maleńkie, proste zawody. 

Koń, na którym masz zamiar startować, musi być zarejestrowany jako koń sportowy w FNCH. Kosztuje to 200chf. Ponadto oczywiście jeśli był importowany musi być zarejestrowany w Agate (100chf) i regularnie szczepiony (ostatnia szczepionka przed wyjazdem na zawody nie dalej niż pół roku). 

Mam permit, mam polską/zagraniczną licencję/odznakę - co teraz?


1. Zgłaszasz się do związku, w którym były wydane.

    
    W przypadku PZJ najlepiej od razu z wypełnionym formularzem - Wniosek - licencja roczna zagraniczna.  Po przesłaniu zgłoszenia (pocztą, mailem, osobiście) otrzymasz fakturę na 450zł zgodnie z cennikiem PZJ za pozwolenie roczne na starty krajowe. Pozwolenie roczne, zarówno w Polsce, Niemczech jak i Szwajcarii jest liczone od stycznia do grudnia. Jeśli zostanie wydane np. w lipcu - nadal będzie ważne tylko do grudnia. Cały proces może zająć około dwóch tygodni zanim pozwolenie zostanie wydane. 

2. Zgłaszasz się do krajowego związku, tam gdzie chcesz startować. 


    W przypadku Szwajcarii jest to FNCH. Najlepiej od razu z wypełnionym wnioskiem - Demande pour l'obtention d'une licence en Suisse sans subir d'examen - w wolnym tłumaczeniu: wniosek o przyznanie licencji bez egzaminu. Wniosek także można złożyć mailowo. Do wniosku dołączasz skan permitu, skan odznaki/licencji, pozwolenie otrzymane z rodzimego związku. Gdy zostanie on przeprocesowany powinnaś/-ieneś otrzymać dostęp do my.fnch, gdzie możesz sprawdzić swoje dane i opłacić przyznaną Ci licencję (a potem także rejestrować się na zawody itd.). Koszt odznaki/licencji jeśli masz permit B lub C jest taki sam jak koszt dla tubylców, niestety także jest to koszt coroczny. Ekwiwalent brązowej odznaki - Brevet - kosztuje 100chf. Ekwiwalent licencji L/P/N (licence regional) - 150 chf. Proces ten może zająć kolejne dwa tygodnie, a mi zajął miesiąc, ponieważ trafiłam w okres urlopowy ;/ .

Podsumowując koszty coroczne:
200 chf    - koń
100 chf    - pozwolenie roczne polskie
100 / 150 chf - roczna licencja/odznaka szwajcarska

Jeśli dobrze zrozumiałam ten system, odznaka jest dożywotnia, tak jak u nas i licencja III (czyli tutejsza R) też, ale w roku startowym musisz ją opłacić, żeby wyruszyć na zawody. 

Dobra wiadomość kosztowa - zawody są relatywnie tanie. Wpisowe i startowe to średnio 10-40 chf na regionalkach.

Nie mam permitu (lub inny niż B,C), MAM licencję/odznakę - co teraz?


Tak jak powyżej, ale wypełniasz wnioski o licencję tymczasową/gościnną. 
W PZJ nadal jest to formularz - Wniosek - licencja roczna zagraniczna. 
W FNCH - Demande d'obtention d'une licence temporaire en Suisse - w wolnym tłumaczeniu: Wniosek o przyznanie licencji tymczasowej na Szwajcarię. Kosztuje ona 200chf za rok. 
Czyli niestety, nie mając statusu rezydenta płacisz więcej, a ponadto organizator zawodów powinien się zgodzić na Twój udział lub nawet wystawić Ci zaproszenie na zawody. Z reguły nie ma z tym większego problemu, ale jednak może to być uciążliwe. W takim wypadku możesz chcieć rozważyć podejście do lokalnego egzaminu, aby mieć ten problem z głowy. 
Jeśli za to nie planujesz intensywnych startów, może Ci wystarczyć jednorazowe pozwolenie na start. Startujesz wtedy "w polskich barwach" jako gość. Także potrzebujesz zaproszenie. 

Mam permit, NIE MAM licencji ani odznaki - co teraz?


Żeby ruszyć się gdziekolwiek poza swoją stajnię musisz mieć przynajmniej odznakę. Od Ciebie zależy jak ją wolisz zdać i w jakim języku :). 
Jeśli ani francuski ani niemiecki ani włoski nie jest dla Ciebie na tyle komfortowy aby podchodzić do egzaminu tutaj - możesz pojechać do Polski albo dowolnego innego kraju zrzeszonego w FEI i zdać egzamin tam, a potem przepisać ją tu. Wiąże się to oczywiście z wyższymi kosztami i ciągłymi formalnościami. Tylko Szwajcarzy nie mogą tego zrobić - muszą udowodnić, że mieszkali poza granicami kraju ponad rok. 
Jeśli jesteś pewna/-ien swoich umiejętności możesz polecieć na sam egzamin, może ze dwie lekcje przygotowawcze na miejscu żeby poznać konia, na którym będziesz jechał. 
Możesz też wybrać obóz jeździecki albo szkolenia przygotowawcze do odznaki. Zajmie Ci to ze 2 tygodnie w zależności od organizatora (oczywiście zakładam, że już znasz podstawy, skoro interesują Cię starty w zawodach). Może to też być kurs weekendowy. 
Z własnym koniem jechanie do Polski żeby zdać egzamin nie ma większego sensu. wolałabym się już poduczyć lokalnego języka ;). W każdym wypadku, jeśli jesteś rezydentem tego kraju, to lepiej żebyś załatwiał/-a lokalne uprawnienia. 

Nie mam permitu (albo inny niż B,C), NIE MAM licencji ani odznaki - co teraz?


Niestety - nadal potrzebujesz przynajmniej brązową odznakę. Najlepiej w tym przypadku zdać egzamin w kraju pochodzenia, chyba że jednak planujesz starać się w niedalekiej przyszłości o B lub C. Jeśli masz status studenta - nie powinieneś mieć także problemu ze zdaniem szwajcarskiego Brevet. W innym przypadku będziesz się pewnie musiał/-a gęsto tłumaczyć dlaczego chcesz zdawać w Szwajcarii i czekać na pozwolenie w drodze wyjątku. Nie bez znaczenia oczywiście będzie poziom znajomości lokalnego języka.

Co do przebiegu egzaminu na odznaki i na licencję będę się rozpisywać w kolejnych artykułach. Na razie mam nadzieję, że chociaż ten pomógł tym, którzy nie wierzą w swoje możliwości lub zostali wprowadzeni w błąd. Akurat przygotowując artykuł o Polakach pracujących w Szwajcarii przy koniach  dowiedziałam się między innymi właśnie o takich kwiatkach. Niektórzy nie startują, bo NIE WIEDZĄ, ŻE MOGĄ! 

Do dzieła! Pokażmy na co nas stać Kochani :) 

Bad Ragaz & Liechtenstein - plan na weekend


/Taminaschlucht, Liechtenstein i Bad Ragaz


Okolice Bad Ragaz będą zarówno świetne na weekend jak i na dłuższy pobyt. Miejscowość ta jest dobrym punktem wypadowym zarówno do Liechtensteinu, St Gallen jak i północnej części Gryzonii. Jednocześnie też sama ma co nieco do zaoferowania.

Poniżej propozycja wycieczki, dodatkowe atrakcje i ciekawostki.   

1. czwartkowy lub piątkowy wieczór: Schloss Fracstein


/Fracstein
 
Jest to niezobowiązujące, acz interesujące miejsce. Raptem 19 metrów kwadratowych i 3 piętra wysokości, za to wyjątkowa konstrukcja zintegrowana z brzegiem klifu górskiego. Zamek powstał prawdopodobnie około X-XIw., a wzmianki historyczne pojawiają się już w XII-XIIIw. Ponad same ruiny zamku, który widzimy, na wschód od budowli mieścił się także kościół oraz od zamku do rzeki rozciągał się łuk bramy uwieńczony domem strażniczym tejże bramy - konstrukcja ta została zburzona w celu budowy nowoczesnej infrastruktury wzdłuż rzeki. Budowla ta strzegła istotnego szlaku handlowego i pobierała "cła" i opłaty za towary przewożone tymże szlakiem. Po przejęciu przez Habsburgów, mniej więcej od XVw. zamek został opuszczony i popadał w ruinę. Bywał jeszcze okupowany w momentach konfliktów zbrojnych przez austriackie czy francuskie siły zbrojne, ale nie został odbudowany.
 
"Zwiedzanie" tego miejsca nie jest najprostsze, ale nie jest też specjalnie wymagające. Nawigacja typu google dobrze wskazuje lokalizację, ale nie widać tegoż zamku z ulicy. Najlepiej przejechać parę metrów dalej od punktu na mapie i zaparkować "na dziko" w zatoczce ulicy, a potem wrócić i skierować się na pierwsze możliwe schody do góry. Niedaleko schodów jest też tablica informacyjna jak doszło do odkrycia ruin tegoż zamku. Podejście do zamku jest dość strome, więc polecam buty sportowe i w miarę dobrą kondycję. Ja jak zwykle poszłam w klapkach, dałam radę, ale nie polecam. 
Nie jest to też najistotniejszy punkt wycieczki, chyba że pasjonują Was zamki i historia. Dla mnie to był miły akcent na zakończenie dnia, z którym nie mieliśmy nic lepszego do zrobienia. Próbowaliśmy też obejrzeć inne zamki w okolicy, ale są sprywatyzowane albo służą jako instytucje publiczne, więc nawet nie zawsze dało się podejść z bliska. 

Fracstein też jest wyjątkowo fotogeniczny przy wschodzie bądź zachodzie słońca, więc można go ująć jako element "foto safari". Od zaparkowania i wejścia do zejścia z góry wycieczka zajmie Wam może 30-45 minut. 

2. DZIEŃ 1 - Taminaschlucht i Tamina therme


Podejście do źródła wód termalnych zajmie Wam około 1h w jedną stronę ubitą drogą o bardzo małym nachyleniu. Trasa zaczyna się w Bad Ragaz i opcjonalnie można podjechać autobusem pocztowym lub bryczką (na zamówienie).  

Aby wejść na ostatni odcinek trasy - do samych źródeł - należy kupić bilecik w korytarzu restauracji na miejscu. Światło przebija do tego wąwozu głównie w południe (11-13), więc warto tak zaplanować wycieczkę, aby dotrzeć tam około południa. Jest to też punkt wypadowy na bardziej górskie szlaki, więc można rozszerzyć plan dnia o te szlaki. 



3. DZIEŃ 2 - Liechtenstein


Dla mnie jest to fascynujący kraj, tak jak Monako czy Andora. Chciałam "dotknąć" czegoś nieoczywistego w XXIw., czyli mikro państwa o nietypowej historii. W skrócie: możny, bogaty ród miał problem z awansem społeczno-tytularnym, więc odkupił kawałek ziemi o odpowiednim statusie aby uzyskać wyższe honory i tak to państewko sobie spokojnie dalej istnieje, bo nikt nigdy nie miał interesu w tym, żeby je np. przejąć. Ponadto, kraj ten słynie z bycia światowym centrum sztuki ze względu na zaangażowanie rodziny książęcej w tę dziedzinę. Jak możecie się pewnie domyślić, pejzaże Liechtensteinu, gdy już znamy zjawiskowość samej Szwajcarii, nie należą do specjalnie wyjątkowych, ale warto odwiedzić tamtejsze muzea i galerie sztuki, z których większość jest w Vaduz.
 

Samo Vaduz jest warte spaceru. Uliczki przyozdabiają niezliczone rzeźby, uliczka Mitteldorf (prowadząca do zamku, ale bardziej od strony miasta) jest najbardziej zabytkową i uroczą. 
Zanim jeszcze do Vaduz dojedziemy warto też się zatrzymać przy dawnym drewnianym moście łączącym Szwajcarię z Liechtensteinem - Sevelin. 


 

Na zakończenie spaceru można w muzeum pocztowym lub w punkcie informacji turystycznej poprosić o pamiątkową pieczątkę do paszportu i wybrać się na degustację win z winnicy książęcej. Ich Merlot smakowało wg mnie jak Pinot Noir, a wiele z ich win tak naprawdę powstaje z upraw w Austrii (tak, Liechtenstein posiada też ziemie w Austrii), niemniej warto "posmakować Liechtensteinu".

4. DZIEŃ POWROTU / DODATKOWE ATRAKCJE

Mając troszkę więcej czasu warto wziąć pod uwagę wycieczki do:

- wioski Heidi (tuż obok)
- Schloss Werdenberg (20 minut od Bad Ragaz)
- Caumasee - Flims (30 minut od Bad Ragaz) - szczerze powiedziawszy mam ochotę tam wrócić na jakiś weekend, bo okolica Flims jest bardzo ciekawa


- St Gallen i ich zjawiskowej biblioteki (1h od Bad Ragaz)



- galerii/muzeum Kulczykowej - Muzeum Susch (1h wgłąb Gryzonii, dlatego zależy ile macie czasu i jak bardzo lubicie się przemieszczać)




Na zakończenie - mały bonus. Nasza wycieczka wypadła w święto narodowe w Szwajcarii - Święto założenia konfederacji. W związku z tym nie tylko mieliśmy okazję podejrzeć jak się bawią w niemieckojęzycznej części Szwajcarii (a bawią się ostro), ale też usłyszeć koncert na tradycyjnych alpejskich instrumentach:

Mam nadzieję, że ten artykuł będzie Wam pomocny i dajcie znać, na jaki temat chcielibyście jeszcze poczytać :) 

___________________________
źródła:
W tym wypadku korzystałam z trzech różnych przewodników o Szwajcarii, ale najwięcej informacji i inspiracji pozyskuję z tego z National Geographic. Ponadto research w szeroko rozumianym internecie.