Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty

Jak przewieźć alkohol z Szwajcarii do Polski?

/

Jak już wspominałam w artykule o szwajcarskich winach - KLIK, w którym podpowiadam też na jakie wina warto zwrócić uwagę, mieliśmy ambitny plan, aby na każdym stole weselnym stanęło inne czerwone i białe wino szwajcarskie. Wina te za granicą są jeszcze rzadziej spotykane niż te z niemieckich kantonów w francuskich... Więc powstał problem - jak je przewieźć? Mówimy o zdrowo ponad 20 butelkach...

Ogólne zasady celne dotyczące wwozu do Szwajcarii znajdziecie tutaj - KLIK, artykuł ten powstał z myślą o zakupach przez granicę, więc limity są wymienione na samym końcu. Wśród nich max 5 litrów alkoholu poniżej 18% na osobę. W kolejnym za to znajdziecie mini porady co do przesyłek zagranicznych - KLIK. 

To nadal nie rozwiązuje problemu, ponieważ w tej sytuacji chcemy wywieźć alkohol ze Szwajcarii, a nie wwieźć. 


To ile można tego alkoholu wywieźć? 

Zgodnie z informacją na stronie rządowej, nie ma żadnych ograniczeń ani cła wobec rzeczy wywożonych ze Szwajcarii: KLIK.

Zgodnie z informacją na temat polskich przepisów na dość rzetelnym portalu o księgowości - KLIK:

"W przypadku przyjazdu do Polski spoza UE, tj. np. z Białorusi czy Ukrainy, możemy przywieźć ze sobą, bez konieczności płacenia cła, akcyzy i podatku VAT, łącznie:
- 1 litr mocnego alkoholu (powyżej 22%) lub 2 litry słabszych alkoholi (bez win niemusujących),
- 4 litry wina niemusującego,
- 16 litrów piwa.
Od nadwyżki alkoholi ponad te limity musimy zapłacić wszelkie należności."
"Jeżeli natomiast wracamy do Polski z podróży po krajach Unii Europejskiej, to możemy przewieźć ze sobą w bagażu, bez konieczności płacenia akcyzy i VAT, łącznie:
- 10 litrów mocnego alkoholu (powyżej 22%),
- 90 litrów wina i innych napojów fermentowanych (ale maksymalnie 60 litrów wina musującego),
- 110 litrów piwa,
- 20 litrów produktów pośrednich, czyli win lub napojów fermentowanych, które doalkoholizowano poprzez dolanie do nich innego alkoholu (spirytusu).
Ewentualne podatki płacimy również wyłącznie od nadwyżek, chyba że potrafimy udowodnić, iż są one przeznaczone na nasz użytek osobisty (np. organizujemy dziecku wesele)."

Cudownie! na wesele możemy przewieźć ile chcemy! Genialnie.

Jest tylko mały problem, żeby wyjechać z Szwajcarii (bez ograniczeń) i wjechać do Polski (dowód że to na wesele) teoretycznie musimy:
- zgłosić wywóz w urzędzie celnym w Szwajcarii i/lub zachować dowód zakupu (aby znane było pochodzenie alkoholu i data zakupu),
- alkohol ten musi być w oryginalnym, zamkniętym opakowaniu,
- musimy przejechać przez kraj tranzytowy.

Skontaktowałam się z niemieckim urzędem celnym (mailowo), aby dowiedzieć się jak oni traktują tego typu tematy. Odpowiedź dostałam natychmiast (brawa dla nich!). Niestety stosują wyłącznie przepisy europejskie o limitach, PRAWIE bez wyjątków. 
Jedyny wyjątek sytuacji tranzytowej, to taki, w którym jedziesz ciurkiem i nigdzie się nie zatrzymujesz (odpada np. nocleg po trasie). Niemniej, jeśli trafi nam się niezbyt przychylny służbista w ramach wyrywkowej kontroli po trasie, może nie zaakceptować takiej sytuacji. 

Jak maksymalizować szanse na legalne przewiezienie alkoholu w tak nietypowej sytuacji? 

- część butelek w ramach limitów przewieźliśmy latając do Polski w bagażu, warto jednak pamiętać, że:
* powyżej 100ml nie da się w podręcznym
* jeśli w jednej walizce będzie więcej butelek niż w innej to może wzbudzić to podejrzenia (zakładając że lecą dwie osoby i biorą alkohol dla dwóch osób)
Potem odwiedziła nas rodzina, która przewiozła pozostałe butelki w ramach limitu na głowę samochodem. W akcie desperacji rozważaliśmy też czy limit na osobę liczy się gdy weźmiemy kogoś na blablacar :D .
Kolejny problem to temperatury. Wino, nie za długo, toleruje wszystko pomiędzy 2-30 stopni, ale nie lubi dużej częstotliwości zmian tejże temperatury. Oczywiście, im wyższa temperatura, tym szybciej się zepsuje. Ostatnia i największa partia naszych win była przewożona w sierpniu! 
Środki ostrożności, aby wino się nie zepsuło jeśli przewozimy je latem, autem:
- jeśli nie masz klimatyzacji, a trasa trwa więcej niż 10h - zapomnij,
- zapakuj butelki w przenośne lodówki: jeśli masz gdzie podpiąć w bagażniku elektryczną - super; jeśli nie - zaopatrz się w wkłady chłodzące w dużej ilości, ale takie, które wejdą do lodówki po zapakowaniu butelkami (u nas 6 wchodziło na ścisk, a najlepiej sprawdził się płaski wkład wielkości większej ściany lodówki wsadzony pomiędzy nie),
- na postoju zaparkuj koniecznie w cieniu lub na parkingu podziemnym,
- jeśli nocujesz po trasie - poproś obsługę hotelu, aby schłodzili wkłady przez noc; jeśli temperatura na zewnątrz w nocy będzie poniżej 20 stopni to ok; zapytaj też obsługę czy rano, tam gdzie zaparkowałeś, będzie cień, aby auto nie nagrzało się przed odjazdem; w przeciwnym razie lepiej zabrać lodówki z butelkami do pokoju.
Mam nadzieję, że Wasze wątpliwości co do przepisów celnych zostały rozwiane, a środki ostrożności pomogą zaplanować podróż w optymalny sposób. Wina szwajcarskie są bardzo rzadkie i bardzo dobre, więc polecam się zaopatrzyć, jeśli macie taką możliwość :).
Dajcie znać, jakie są wasze doświadczenia celne. 

Posiłki w szpitalach, Polska vs. zagranica



Poniższe przemyślenia nie dotyczą moich własnych doświadczeń, a obserwacji tego o czym się dyskutuje w kontekście szpitali. Ten wpis zainspirowała Mamaginekolog, udostępniając zdjęcie przesłane przez jedną ze swoich czytelniczek z Belgii.

Wiadomo też, że każdy pacjent będzie miał inne zalecenia dotyczące wyżywienia, niemniej w Polsce takowe są brane pod uwagę tylko jeśli pacjenta trzeba zagłodzić do granicy przeżywalności.

Poniżej zestawienie zdjęć posiłków szpitalnych oferowanych kobietom po porodzie (czyli po prawie ponadludzkim wysiłku dla organizmu, które intensywnie się goi i ma za zadanie wrócić do normalności) i KARMIĄCYCH, czyli żywiących dwa organizmy, a nie jeden i muszących spożytkować energię i wykorzystać różnorodne związki ze swojego organizmu do wyprodukowania pokarmu.  

A podobno Polska przeżywa teraz cud gospodarczy... Polecam też zajrzenie na profil "Posiłki w szpitalach".

(Zdjęcia wykorzystane z komentarzy pod tym postem, jeśli ktoś nie życzy sobie umieszczania jego zdjęcia tutaj, proszę o kontakt. Nie podpisuję zdjęć z racji szacunku dla czyjejś prywatności, mimo że są one podpisane nazwami profili na facebooku.)

 
/


/


Szwajcaria należy do przykładu zachodnich krajów, tym bardziej, że cały system opieki zdrowotnej to system prywatny, kontrolowany przez Państwo. To, czy poza naszym ubezpieczeniem będziemy dopłacać do opieki szpitalnej czy nie, zależy od umowy jaką podpiszemy, niemniej wszędzie warunki są w wysokim standardzie, a różnica w ubezpieczeniu podstawowym ogranicza się przede wszystkim do ilości osób w pokoju i możliwości wyboru szpitala.

Co do samej jakości wyżywienia, mam wrażenie, że kraje dzielą się na te z kulturą jedzenia i kulturą "wpierd* byle czego". Kraje basenu śródziemnomorskiego, bądź zachodnie można nazwać krajami z kulturą jedzenia, gdzie nie ma większego grzechu niż byle jakie jedzenie. Kraje anglosaskie, Niemcy, wyznaczają już niewidzialną granicę, o dziwo geograficzną, krajów drugiej grupy, niemniej razem ze Skandynawią są na tyle wysoko rozwinięte, że przeważa u nich rozum i rozwój - czyli nowoczesne myślenie (witaminy, energia, różnorodność, etc). Polska niestety jest krajem gdzie nie ma kultury jedzenia poza oszczędzaniem (nie wyrzucaj spleśniałego chleba, bo to nadal chleb), więc poszukując możliwości ratowania budżetu szpitala bez zająknięcia, mimo że przeczy to wiedzy medycznej, obcina na posiłkach uzasadniając to mitami. Myślę też, że gdybyśmy nie byli tak rodzinni, że rodzinka przynosi, to skuteczniej walczylibyśmy o swoje prawa (mając pomocników często siedzimy cicho, bo sobie poradziliśmy). 

Co kraj to obyczaj.

Kubańskie cygara i test relacji międzyludzkich...

/pexels

Paparental Advisory popełnił całkiem słuszny tekst o tym, za czym tęskną Polacy na emigracji zadając jednocześnie pytanie czy ta tęsknota rzeczywiście jest uzasadniona. Oczywiście że nie, o ile nie masz bardzo silnych więzi rodzinnych, bo "nasze miejsce" jest tam, gdzie są "nasi ludzie" i jest to wyjątkowo obiektywne stwierdzenie faktu. Nie tęsknimy za faktycznymi rzeczami/miejscami takimi jakie są, tęsknimy za wspomnieniami, tak samo jak Twój dziadek za czereśniami z dzieciństwa podkradanymi od sąsiada. Tak samo jak niektórzy dorośli za koloniami, za którymi inni nie.

Ten artykuł zainspirował i mnie do podzielenia się słodko-gorzką obserwacją dotyczącą ludzi i relacji międzyludzkich, która wydaje się być dość uniwersalna, choć na razie mniej widoczna w mniej zamożnych krajach.

W Polsce bardzo często usłyszysz określenia "kolesiostwo", "klub krótkich spodenek" albo "klub prezesów". Ok, jest to zjawisko szersze, niż to co chcę opisać, ale skupmy się na jednej właściwości - "my i oni". Ludzie, którzy osiągnęli sukces, którzy mają więcej niż inni, z jednej strony trzymają się głównie z ludźmi o tym samym stanie posiadania, z drugiej zaś strony są znienawidzeni przez resztę. Na szacunek (ale niekoniecznie sympatię) mogą sobie zasłużyć jedynie udając (ukrywając) swoje osiągnięcia i stan posiadania. Jak często widzicie "mezalianse" społeczne, kumplowania się pomimo/między stanami posiadania?

Niedawno mieliśmy imprezę "fête des voisins". Poznaliśmy w końcu tych sąsiadów, których nie mieliśmy okazji poznać wcześniej i powiększyliśmy grono znajomości wśród Szwajcarów (gdyż trudno jest takich prawdziwych spotkać :D). Wśród nich zakumplowaliśmy się niesamowicie z jedną pół-szwajcarską rodziną, jak z żadnym z dotychczasowych sąsiadów. Przegadujemy z nimi z reguły cały wieczór i noc, pijemy prawie jak z Polakami i wchodzimy (o dziwo!) czasem na bardzo intymne, prywatne, kontrowersyjne tematy bez krzywych min czy obrazy majestatu (co też w Szwajcarii nie uchodzi za normalne).

Już na jednym z pierwszych spotkań zostaliśmy ugoszczeni po królewsku, najlepszymi winami i ... kubańskimi cygarami. Została nam zaproponowana przejażdżka kolekcjonerskim, starym Porsche i zostaliśmy zachęceni do zrobienia prawa jazdy na motor żeby jeździć motocyklami owego sąsiada... Historia jak z filmu, nie? No to teraz uwaga - nie odważ się dzielić takimi historiami ze swoimi znajomymi (!!) albo od razu wyjdź z założenia, że dzięki takiej historii przesortujesz znajomych na tych "prawdziwych, z dystansem do świata" i tych, których zżera wewnętrzna żółć.

Większość ludzi słysząc tę historię krzywo się na mnie patrzy i sądząc po wzroku ocenia na próżną lalę, która właśnie wylądowała z marsa... Za to gdy zastanawiam się nad sensem takiej sympatii tych sąsiadów, akurat do nas (skoro nie mamy nawet 1/100 tego co oni), szczególnie po moich doświadczeniach z dzielenia się powyższą historią z ludźmi, stwierdzam, że owi sąsiedzi muszą być strasznie samotni w życiu... Im więcej masz i im większą masz czelność o tym mówić, nawet jeśli podchodzisz do ludzi z szczerą sympatią, otwartością i brakiem oceniania (wszyscy na osiedlu muszą wiedzieć którzy to my, co mają najstarsze i najgorsze i najbardziej niesprawne auto świata, więc chyba wiadomo, "kto my jesteśmy", a jednak nikt nas nie szufladkuje, nie spycha na margines społeczny i chętnie nawiązują relacje...), to i tak wielu ludzi się od Ciebie odwróci. Smutną konstatację mam taką, że Ci sąsiedzi tak nas polubili, bo pewnie 90% ich dotychczasowych relacji się posypała, właśnie ze względu na majętność...

Nie jest to jedyna historia. Na przykład nasi Polscy znajomi także przebywający na emigracji bardzo często uważają, że nie powinniśmy żyć tak jak żyjemy. Nie dociera do nich argument, że nie musieliśmy się wyprowadzać za chlebem, bo i w Polsce dalibyśmy sobie niemarnie radę, tylko chcieliśmy, z różnych innych powodów. Nie jesteśmy po to, żeby się na siłę dorabiać, kosztem wegetacji zamiast życia. Chcemy po prostu żyć. Ok, nasz obecny standard przerósł nawet nasze oczekiwania i gdyby nam się noga podwinęła, to dostosujemy się do owej fali, ale skoro nie musimy, to po co? Nasza sytuacja jest o tyle "śmieszna", że los sam nam podsuwa rozwiązania, o których byśmy nie pomyśleli, a my po prostu jesteśmy otwarci na zmiany i przeżywanie życia. Wielu ludzi nie może tego znieść...

Ludzie nie cieszą się Twoim szczęściem, ludzie zazdroszczą.

Zazdroszczą, że znasz języki lub bardzo szybko się ich uczysz, zazdroszczą, że masz odwagę, zazdroszczą, że masz nietypowe kompetencje, które znajdują swoje miejsce także poza Polską. Ludzie nieustannie się porównują i rywalizują ze sobą i tę rywalizację przenoszą także na swoje związki (czy to z partnerem czy z "przyjacielem"). Nie mogą znieść, że oni się dorabiają a Ty nie, nawet jeśli stać ich czasem na więcej niż Ciebie.

Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie, a ja powiem, że przyjaciół poznaje się w szczęściu - ludzie nie są w stanie cieszyć się Twoim szczęściem.

Bieda niestety jest w głowie. Są ludzie, którzy mają "bieda mentalność" niezależnie od stanu posiadania i jest duża szansa, że ją przekażą kolejnym pokoleniom. Ich pozorne szczęście jest wprost proporcjonalnie uzależnione od ilości zer na koncie i poczucia trudu do ich zdobycia, a multiplikujące się poprzez niechęć do ich wydawania, kombinatorstwo i polowanie na okazje. W swojej zaciekłej walce o wymarzony byt nie potrafią być wdzięczni ani czerpać radości z życia. Czasem także przestają się rozwijać czy to zawodowo czy wewnętrznie (mentalnie, duchowo). Skończą tak samo jak ich poprzednie pokolenia - pokazując kolejnym - "zobacz jak ciężko pracowaliśmy na to co mamy, Twoim sensem życia jest też wyłącznie ciężka praca, a jak zrobisz cokolwiek inaczej niż my, to będziesz bezwartościowym człowiekiem".

Możliwe, że to też jest jedna z przyczyn polskiej degrengolady mimo silnych wzrostów ekonomicznych. Może ekonomicznie dogonimy Europę za 25-50 lat, ale mentalnościowo raczej za 100... Nie mam stu lat na to, żeby walczyć z polskimi wiatrakami. Chcę żyć, tu i teraz i swoim życiem, a nie czyimś. W Polsce czuję się bardziej obco niż za granicą. Wiele pokoleń walczyło o Polskę i kolejne będą walczyć. Czy na pewno o taka Polskę walczyli i walczymy, jaką mamy?

Lifehack: oszczędne zakupy online w Szwajcarii? Możliwe? (dla konia i nie tylko)

/pexels
Znowu podpadnę Szwajcarom, szwajcarskiej gospodarce i szwajcarskiej gościnie.Podpowiem Wam lifehack na ekonomizację zakupów niepierwszej potrzeby.

Co chwila czegoś mi brakuje w Szwajcarii lub jest po prostu zabójczo drogie. Mam moralniaka, że ja i pewnie wielu expatów w ten sposób działamy na niekorzyść goszczącego nas kraju, niemniej o ile dostępne mi środki do życia są ponad normę to już per capita są poniżej średniej - jednym słowem muszę uważać na swoje/nasze wydatki i chodzić na kompromisy. Przy czym wolę kompromisy siedząc w Szwajcarii niż życiowe dylematy w PL, bo "end of the day", nawet jak by zamknięto granice, to i tak poziom życia (i logiki na każdej płaszczyźnie) jest nieporównywalnie lepszy, a też dzięki niektórym swoim wyborom mam szansę wspierać kraj swojego pochodzenia, który ma jeszcze z 50 lat do nadgonienia zachodu. Tymże tłumaczeniem się (czego w swej formie nie lubię) piekę 2 pieczenie na jednym ogniu.

To jak robić zakupy niepierwszej potrzeby, żeby nie zwariować i realnie oszczędzić?
Jestem już z pokolenia mocno "digitalowego" i zakupy online były dla mnie zawsze oczywistym zajęciem, tym bardziej że nie cierpię chodzić po sklepach.

W Szwajcarii z braku znajomości rynku brakuje mi tego trochę (bardzo) i na pewno mam sporo do nadrobienia w temacie, niemniej czekają nas spore oszczędności robiąc zakupy na innych rynkach europejskich.

Przepracowałam już robienie zakupów końskich, ciuchowych, książkowych, gadżetowych.

O tym jakie przesyłki nie podlegają ocleniu pisałam już tu: bez cła .

Jak robić rozsądne zakupy online w/do Szwajcarii?

1. Standardowo - porównaj różnice cen. Zakupy końskie w Polsce, a nie w Szwajcarii, są dla mnie oczywiste, bo np. uwiąz w Polsce kupisz za 15-20zł, a w Szwajcarii nawet gorszej jakości za 20 franków (+dojazd i czas w sklepie lub +przesyłka); kantar dla konia w Polsce około 50zł a w CH około 50 franków; ta sama książka do języka francuskiego (sprawdzony ISBN) w Polsce kosztuje komplet około 60zł, a w Szwajcarii komplet 40 franków. To co warto kupować w Szwajcarii, bardzo hasłowo i niepełnie, opisałam tu: zakupy . Zdarzają się rzeczy tańsze, lepsze jakościowo, eko, fajnie jest mieć poczucie, że sprzedawca też ma godne życie, ale...

2. Sprawdź metody dostawy - jeśli zamawiasz z Polski, to najtaniej wychodzi Poczta polska (polecony priorytet; przesyłka w granicach 20-60zł, zależna od wagi i gabarytu); sprawdź czy sklep online, z którego zamawiasz ma taką opcję dostawy. Jeśli nie - sprawdź czy ktoś ze znajomych lub rodziny nada dla Ciebie przesyłkę.Uwaga! Przesyłka kurierska PL-CH może kosztować około 20 euro i więcej.

3. Kupuj z Francji (dotyczy Romandii) - nie mogłam znaleźć polskiej księgarni, która miałaby obie książki, które chciałam kupić, do wysłania w jednej przesyłce i google podpowiedział mi amazon.fr . Pomyślałam sobie, spróbuję, ale pewnie za przesyłkę zabulę jak za dentystę ;p . O dziwo! Amazon dostarczy moje zamówienie do Szwajcarii free! Wow! wow! woW! :D A cena niewiele większa od polskiej (popłynęli na przeliczeniu waluty przy płatności - nadpłata na walucie = koszt najtańszej możliwej przesyłki zagranicznej z PL). *Szwajcaria ma bardzo niski podatek i wysoki limit celny na książki - wspierają czytanie i edukację ;). Kupowaliśmy też wieszak na ubrania. Tu dzielnie szukaliśmy pasującego nam wieszaka we wszystkich możliwych sklepach meblopodobnych od Genewy po Lozanę i jak to kobiecie, nic mi się nie podobało. Znaleźliśmy "ten idealny" online we Francji, przy czym okazało się, że po wpisaniu adresu przerzuciło nas na stronę szwajcarską, gdzie sam wieszak był droższy, ale przesyłka była free, więc podobnie wyszło w sumie.

Jeśli chodzi o ciuchy, nie znam dokładnych cen tutaj, podobno nie są złe, ale mam już swoje ulubione sklepy, takie jak new look, fasardi, vubu, nawet nie ze względu na cenę, ale to, że ich ciuchy mi się podobają i dobrze na mnie leżą i mogę kupować "w ciemno", bo mają rozmiary szyte na mnie.

A jakie Wy mieliście przygody z przesyłkami i jakie są Wasze ulubione sklepy online w CH? Bez czego, czego nie ma w CH, nie możecie żyć? Jak sobie radzicie?