Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mity. Pokaż wszystkie posty

Biedne, maltretowane koniki...

/

Niedawno rozegrały się w Polsce Mistrzostwa Europy w WKKW. Niestety, jedna z polskich par miała dość niefortunny wypadek. O ile jeździec wyszedł z niego cało, o tyle koń doznał wieloodłamowego złamania przedniej nogi w pęcinie:
W wyniku nieszczęśliwego wypadku na krosie Mistrzostw Europy WKKW w Strzegomiu odszedł Bob the Builder, ubiegłoroczny Mistrz Polski WKKW Seniorów. Michał Knap wyszedł z wypadku cało.

Według oficjalnej informacji organizatora na odskoku przeszkody nr 15 koń złamał kość pęcinową prawej przedniej kończyny w sposób wieloodłamowy, który nie dawał możliwości stabilizacji nogi. Natychmiast udzielona została pomoc weterynaryjna, stan konia i zdjęcia rentgenowskie konsultowało trzech niezależnych chirurgów ortopedów. Ze względów humanitarnych konieczna była decyzja o uśpieniu konia.

Jest to ogromna strata dla całego polskiego WKKW. Składamy wyrazy szczerego współczucia i żalu zawodnikowi i jego rodzinie!

/Tekst ze strony Polish eventing team.
 I zaczęła się burza komentarzy. Jak zwykle, wiadomo. Hejterzy, laicy, "wszystkowiedzący" mieli najwięcej do powiedzenia. Przerażające jest według mnie to, że im więcej ktoś ma do powiedzenia w temacie tym mniejszą wiedzą i ogładą osobistą dysponuje. Wprost proporcjonalnie.

Ten tekst kieruję do wszystkich związanych bądź nie związanych z jeździectwem, aby mieli świadomość czym jest owe "maltretowanie" koni.

1. Koń od dawna nie jest zwierzęciem dziko żyjącym w naturze.
Wszelkie porównywanie sytuacji koni użytkowanych przez człowieka do koni dziko pasących się na stepie jest z założenia nie na miejscu. Warto czerpać inspiracje i wiedzę odkrywając jak to było w naturze w taki sposób aby zapewnić naszym czteronożnym podopiecznym jak najlepszy żywot, ale tak samo jak my nie wrócimy teraz do jaskini, tak samo ludzka ekspansja nie pozwala już, poza specjalistycznymi rezerwatami, na 100% naturalne utrzymywanie koni.

2. Koń istnieje, bo jest człowiekowi potrzebny.
Mnóstwo gatunków zwierząt wyginęło i ginie lawinowo każdego dnia. Koń jest zarówno przydatny użytkowo jak i w ramach przyjemności, hobby i rozrywki. Ponadto jest bardzo wdzięcznym i chętnie współpracującym stworzeniem. Jeśli wyeliminujemy jego atuty "użytkowe", ponieważ (nie)znawcy tematu uważają, że wszystko co z końmi się robi to maltretowanie, to hodowanie tych zwierząt straci sens i skalę.

3. Uśpienie konia JEST humanitarne. 
Najbardziej podobają mi się komentarze: "skoro człowiek żyje i ma się dobrze po złamaniu, to konia też trzeba poskładać". NIE! Oczywiście, dysponujemy już wysoko zaawansowaną technologią i wiedzą, ale nadal nie jest ona wystarczająca aby koń, nawet po "prostym złamaniu" nie cierpiał DO KOŃCA ŻYCIA!
Koń śpi na stojąco, koń 16h w ciągu dnia "żeruje", ma potrzebę nieustannego ruchu, nie ma wysokorozwiniętej dedukcji przyczynowo-skutkowej. W skrócie oznacza to, że już samo "złożenie" i usztywnienie owej nogi graniczy z cudem tak samo jak wytłumaczenie temu zwierzęciu powodowanemu bardzo silnymi instynktami, że ma teraz złamaną nóżkę i ma się nie ruszać, nie kłaść, nie stawać na tej nodze, nie skakać, nie kopać w boks, nie biegać, nie rzucać się na kolegę z boksu obok, który właśnie radośnie wrócił z padoku i wytłumaczenie mu, że on nie może iść na padok... etc. Najtrudniej mu wytłumaczyć, że skoro boli, to nie rób tego czy tamtego. Tym bardziej, że na pewno zostałyby mu podane bardzo silne leki przeciwbólowe i czułby się jak młody bóg... Bo przecież nie podanie takich leków, żeby był ostrożniejszy, też byłoby niehumanitarne, bo skazywałoby zwierzę na cierpienie... Zaklęte koło.

4. Złamanie u konia może być wyrokiem.
Nie wszystkie złamania nim są, ale większość niestety jest. Szczególnie te z przemieszczeniem i wieloodłamowe, w okolicy stawów i innych ruchomych części (jak w pęcinie).

Stacjonowałam z koniem w stajni, gdzie jeden z koni pensjonatowych miał złamaną łopatkę. Z plotek głównie dowiedziałam się, że koszt operacji i rekonwalescencji zamknął się w kwocie za którą możnaby kupić mieszkanie, koń przez wiele miesięcy o ile nie lat został skazany na stanie w boksie (jak najmniejszym, żeby jak najmniej się ruszał) oraz jak już będzie "dobrze" pozwolono mu na wychodzenie na mikro padok, na którym też nie ma szansy się ruszać, tylko co najwyżej podziwiać słońce. Ponadto, po pierwszej operacji połamał się znowu, jeszcze w klinice, wstając po operacji i o ile się nie mylę, po powrocie do pensjonatu połamał się trzeci raz - w tym samym miejscu i znów trafił do kliniki.

Leczenie złamań u konia, to skazywanie go na cierpienie, a siebie na niespłacalne długi, a nie humanitarność.


5. Czy sport wysokiego ryzyka powinien być zakazany?
Tu stajemy przed najtrudniejszym pytaniem. W sporcie, w każdej dyscyplinie, dochodzi do urazów i każdy jest obarczony ryzykiem. Ba! Nawet niewychodzenie z domu jest obarczone ryzykiem - można skręcić nogę pod prysznicem przecież...
Współczesne jeździectwo coraz bardziej jest wrażliwe na dobrostan zwierząt. Wiadomo, że koń nie podejmuje tego ryzyka dobrowolnie. Niemniej po latach doświadczeń w dyscyplinach jeździeckich mamy coraz więcej rozwiązań, które stawiają na pierwszym miejscu zwierzę, jego bezpieczeństwo i zdrowie.

6. Współczesny sport jest coraz bardziej niebezpieczny?
Bzdura! Tu, jak już w prawie każdym temacie, media i dostęp do informacji spowodował, że mamy takie wrażenie, bo częściej docierają do nas takie informacje. Jednak z tą częstotliwością - nic bardziej mylnego. Wypadków o przykrych konsekwencjach jest coraz mniej.
Historia sportu jeździeckiego na przestrzeni XIX i XX wieku pokazuje nam jak wiele się zmieniło i jak bardzo sporty jeździeckie stały się bezpieczne. W skokach np. wprowadzono bezpieczne kłódki w przeszkodach i ograniczenie wysokości, ponieważ zaczęło dochodzić do absurdu potężności przeszkód i dochodziło do wielu wypadków śmiertelnych zarówno koni jak i jeźdźców. Zawody przestały być wtedy rywalizacją sportową wymagającą kunsztu, techniki, sprawności, zaczęły przekraczać ludzkie i końskie możliwości i psuły hodowlę koni sportowych. Konie hodowano na siłę i "brak wrażliwości na ból i bodźce zewnętrzne". Od jeźdźców podświadomie wymagano nie umiejętności, a braku instynktu samozachowawczego (kamikadze). 
Obecnie, przeszkody są "niskie" i bezpieczniejsze, ale za to wymagające ogromnej wiedzy, doświadczenia i techniki, w zależności od klasy sportowej.
Ponadto, dawno dawno temu dopuszczano do zawodów "wszystkich śmiałków", dziś dzięki systemom klas i licencji zawodnicy (ludzcy i końscy) są selekcjonowani. Ostatnie, co moglibyśmy zarzucić jeźdźcowi na zawodach rangi mistrzostw Europy, to "przypadkowość". Na udział w takich zawodach pracuje się latami wraz z całą ekipą specjalistów (trochę jak w formule1 - za sukcesem jeźdźca i konia stoi również sztab luzaków, weterynarzy, fizjoterapeutów, trenerów, sponsorów itd.).

7. Konie sportowe/użytkowe są maltretowane?
Myślę, że czasem bardziej cierpią konie ludzi "rekreacyjnych", laików niż sportowe. Konie sportowe są w moich oczach dużo bardziej zadbane, a ich opiekunowie dużo bardziej świadomi wielu złożonych zagadnień z nimi związanych. 

Współczesny sport ma za zadanie rozwijać naturalny potencjał zwierzęcia i współpracę z jeźdźcem (oraz umiejętności i sprawność jeźdźca wraz z jego prawidłowym podejściem do zwierzęcia). Nawet w ujeżdżeniu na przestrzeni lat zrezygnowano z figur, które były "bezcelowe", które nie wnosiły nic do rozwoju fizycznego i psychicznego konia.

8. Konie użytkowane przez człowieka są nieszczęśliwe?

Koń chyba nie ma aż takiej możliwości abstrahowania i filozofowania o pojęciach znanych człowiekowi. Koń nie ma świadomości. Niemniej koń "maltretowany", "nieszczęśliwy", źle prowadzony - odmawia współpracy i popada w "narowy". Koń źle traktowany przez jeźdźca nie rozwija swojego potencjału. Jak koń nie chce skakać - nie skoczy. Koń zły na jeźdźca - zrzuci go. Koń "nieszczęśliwy" będzie miał "choroby sieroce" (tkanie, łykanie), które wpłyną też na jego zdrowie fizyczne i nie pozwolą mu na starty w zawodach na wysokim poziomie. Dobry opiekun wie, czy dane zwierzę lubi, to co się z nim robi i ma do tego potencjał, czy nie.


Dzisiejsze jeździectwo to nie jest cyrk, a ... gimnastyka. Dla widzów - możliwość podziwiania zwierzęcia w pełni swoich zdolności i jeźdźca, który osiągnął z nim doskonałe porozumienie.

Po co Ci koń w Szwajcarii?? Czyli trochę faktów i mitów o posiadaniu konia.

/

Jest to najczęściej zadawane pytanie gdy ktoś się dowiaduje, że mam konia. I to jeszcze w Szwajcarii...

Jak wszędzie - nie jest to tania zabawa, choć w stosunku do nieoficjalnej minimalnej płacy i siły nabywczej pieniądza paradoksalnie nie jest zabójczo drogo.

To po co mi ten koń? Gdy zależy mi na szybkim zrozumieniu i krótkim tłumaczeniu laikom, mówię:
"Dowiadujesz się, że masz się przeprowadzić i w poprzedniej sytuacji życiowej miałeś psa. Co robisz z psem?"

Oczywiście konie z racji swojego charakteru, gabarytu, ceny, kosztu i komplikacji związanych z utrzymaniem i obrządkiem są dość mocno uprzedmiotowione i zawsze można pomyśleć o sprzedaży, dzierżawie lub oddaniu w trening. Ale nie uniknie się też faktu, że "pańskie oko konia tuczy"

Nabyłam to stworzenie świadomie, z pełną odpowiedzialnością zalet i wad tego rozwiązania. "Koniaruję" już ponad 20 lat i trochę wiem jaka to jest wbrew pozorom łyżka dziegciu do zjedzenia...

Sprzedaż konia z jednej strony rozwiązuje problem, z drugiej strony rozłamuje serce na ćwiartki, a też nie jest taka łatwa. Ponadto czasem długo trwa, szczególnie poza sezonem. Można czasami czekać na kupca miesiącami. W sytuacji przeprowadzki nie zawsze masz na to czas, a oddanie konia handlarzowi nie zawsze dobrze się kończy i także generuje koszty.

Dzierżawa jest wyjściem środka. Stety niestety miałam już doświadczenie z półdzierżawieniem swojego zwierza i wiem, że nie jest on stworzony do takich historii. Nie obwiniam "moich dzierżawców" za nic, a raczej bliżej nieokreślony los i energię, która doprowadzała do różnych chorób i kontuzji... I niestety od znajomych właścicieli także się wiele nasłuchałam historii z pół- i pełnych dzierżaw. Nawet przy najszczerszych chęciach i pełnym miłości sercu dzierżawcy bywa tak, że koń pozostaje "koniem jednego jeźdźca", a równie często tego szczerego serca nie ma i pozostaje "przedmiotem w leasingu", który jak się popsuje, to się zwraca do właściciela. A konie są tak trudne w diagnozowaniu, że potem często ciężko jest znaleźć przyczynę lub winnego i dochodzić swoich racji.

Oddanie w trening brzmi dumnie, ale nadal jest to bardzo tymczasowe i kosztochłonne rozwiązanie. Przecież koń nie będzie się wiecznie trenował za nasze pieniądze, chyba że jesteśmy szejkami arabskimi i naprawdę liczymy na to, że ktoś na tym zwierzaku coś osiągnie za nasze pieniądze...

Sęk w tym, że zainwestowałam w to zwierzę z pasji, a nie z faktu, że mam nieograniczony budżet. Moim życiowym marzeniem było stworzenie duetu marzeń: zajeżdżenie i wytrenowanie konia od zera, własnodupnie, aby z jednej strony w końcu realnie zweryfikować swoje umiejętności oraz aby mieć szansę na dalszy rozwój. Ponadto chciałam móc decydować o swoim i swojego końskiego partnera losie i wytworzyć stabilną relację pełną zrozumienia. Ani trenowanie na obcych koniach ani praca jako bereiter nie dały mi takiej możliwości. Charlotte Dujardin to trochę historia z bajek o księżniczkach... Zdarza się, ale... A też nie ma nic gorszego, gdy po 3 miesiącach Twojej ciężkiej pracy z jakimś zwierzęciem skrzywdzonym przez człowieka dowiadujesz się, że nikt inny poza Tobą w to zwierzę nie wierzy, mimo wyraźnych postępów, więc idzie ono na rzeź...

Jazda konna to nie jest wożenie się na koniku. To właśnie ta relacja między jeźdźcem i zwierzęciem, i to ona jest decydująca, także w zmaganiach sportowych. I to też dlatego w jeździectwie XXI wieku, kiedy to zasady konkursów stały się wyjątkowo wysublimowane, a jeździectwo spopularyzowane, to kobiety zdominowały ten sport, mimo że jeszcze do lat 80 w wielu szkołach jeździeckich odsyłano panny z kwitkiem...

No to pewnie jesteś bogata, bo u mnie/w moim kraju to jest sport elit.
You talking to me? Nie, jestem po prostu zdrowo jebnięta. Też się czasami zastanawiam co ja robię w stajni parkując złomem między SUVami ;).
W Polsce jeszcze tak bardzo tego nie widać, tego sportu elit, bo u nas do niedawna "wszyscy mieli po równo" poza wyjątkami, a wiele stajni było państwowych (wraz z prywatyzacją zaczęła się elitarność) i rzeczywiście, jak ktoś coś robił, to robił to z pasji. Za granicą chyba jest mniej takich osób, które wiele sobie odmówią dla pasji, choć spotkałam osoby o takim profilu. Ale raczej po prostu aż tak bardzo tego nie widać, bo tu z założenia jak masz pracę, to na wiele Cię stać. Nie to co w Polsce, że masz pracę i dalej dziadujesz. Niezależnie od tego jaką.

No i wisienka na torcie w kontekście dylematu: koń w CH czy koń frontalier?
W każdym kraju stajnia to swojego rodzaju społeczność. Jeśli chcesz tu znaleźć pracę, nawiązać znajomości itd., to lepiej trzymać kopyta w Szwajcarii ;). Szwajcarzy są w Romandii niestety mniejszością populacji i już sam fakt, że jakichś się poznało (nie mając np. partnera Szwajcara), to jak zdobycie Nobla :D.

W ramach podsumowania mogę powiedzieć tyle, że dopóki mam dach nad głową i miskę, to moja osoba jest w pakiecie z kopytami i mniej ekstrawaganckie pomysły na życie przemyślę w ramach kryzysu lub kolejnych generalnych zmian. Nie ukrywam, że jak bym zaczęła myśleć o dziecku, to niestety z koniem musiałabym się co najmniej rozdwoić... Na razie wiele zawdzięczam temu zwierzęciu - między innymi zweryfikowanie toksycznych związków i znalezienie tego jedynego (żaden nie był koniarzem) i ogólne przewartościowanie życia, więc ta relacja jest obarczona zbyt wielkim ładunkiem emocjonalnym, absolutnie nieracjonalnym.