Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psychologia. Pokaż wszystkie posty

Doradca emigracyjny? Chcesz wyjechać, ale nie wiesz gdzie i jak się za to zabrać?

/Zdjęcie autorstwa Leah Kelley z Pexels

W grupie - "Podróżniczki" - ze względu na bieżące wydarzenia w Polsce pada wiele zapytań o emigrację, a moje "porady" zostały uznane za "fachowe". W związku z tym, aby nie zginęły w czeluściach internetu, postaram się je tutaj zebrać w usystematyzowany sposób i rozwinąć.

//

Emigracja, to nie jest lek na całe zło tego świata. Emigracja, to nie jest droga mlekiem i miodem płynąca. W innych krajach trawa wcale nie musi być bardziej zielona. Nie ma kraju idealnego, nie ma recepty na szczęście i powodzenie. Zawsze będziesz "obca/obcy", przynajmniej dopóki nie zmienisz obywatelstwa/nie zasymilujesz się. Swój kraj jest jaki jest, ale masz w nim PRAWA, a Państwo ma wobec Ciebie OBOWIĄZKI jako obywatela. Za granicą jesteś zdany sam na siebie. 
Warto próbować - zawsze możesz wrócić, a na pewno wrócisz bogatszy/-a o doświadczenie. Albo spróbuj zawalczyć o swoje - organizacje pozarządowe, partie polityczne.

Znajomy spędził 8 lat w Niemczech, zrobił doktorat, mówi perfect po niemiecku (ma certyfikat pozwalający na bycie tłumaczem), ma świetnych znajomych Niemców. Pewnego dnia w pracy kolega powiedział mu, że jest gorszy, bo nie jest Niemcem. Odpowiedział mu: właśnie mógłbym złożyć papiery o to obywatelstwo i być takim samym Niemcem jak Ty, ale wiesz co? Nie chcę, bo nie chcę być Tobą. Kolega oczywiście oniemiał, bo nawet nie wiedział, że tak łatwo jest zdobyć niemieckie obywatelstwo. 

Na dzień dobry wolę Was odrzeć z bajkowych złudzeń, bo lepiej się pozytywnie zaskoczyć. Niemniej nie lubię pozostawiać wielu aspektów mojego życia przypadkowi i Wam też nie polecam. Bo przypadek, to tak jak talent, definiuje tylko 10% obrazka. Reszta to po prostu BARDZO ciężka praca.

Podstawą do udanego wyjazdu, niezależnie od jego formy jest:

CEL i KOMPATYBILNOŚĆ WARTOŚCI

1. Dlaczego chcesz wyjechać?
2a. Jakie są Twoje wartości, standardy i oczekiwania?
2b. Co Cię najbardziej boli na dzień dzisiejszy? 


Nikt albo każdy odpowie Ci na pytanie: "siema, myślę żeby wyjechać, co polecacie?". Dostaniesz następujące odpowiedzi: "hej, jestem w Anglii, jest super!", "cześć, jestem w Irlandii, jest ch***", "witaj, majorka, nie polecam."

Każdy ma rację i każdy się myli, każdy ma swoją OPINIĘ. Wszyscy mają inne doświadczenia, oczekiwania, założenia, cele, wartości, osobowość, kwalifikacje... i tak można wymieniać bez końca. Nikt nie da Ci odpowiedzi na Twoje rozterki, bo one są TWOJE. Ja też nie powiem Ci gdzie masz mieszkać i co masz ze sobą zrobić, ale pomogę Ci myśleć o emigracji, w taki sposób, aby ograniczyć ryzyko niezadowolenia/niepowodzenia. 

Wracając do celu i wartości, odpowiedz sobie na pytanie, co ta emigracja ma Ci dać, jaki ma być jej efekt:

- zdobycie zagranicznych kwalifikacji ? (erasmus, studia, doktorat, szkolenie zawodowe, staż, praktyka?)
W takiej sytuacji Twoje dochody będą ograniczone, więc będziesz patrzeć na koszty uczelni, koszty wynajmu, dostępność mieszkań, akademiki. Renoma uczelni - czy współpracuje z biznesem, czy plasuje się w jakichś rankingach, co oferuje studentom.
W przypadku doktoratu - najbardziej pewnie będą Cię interesowały tematy projektów, bo aplikuje się na projekt oraz pensja doktorancka. W Szwajcarii potrafi to być kwota około 3000chf. Czyli w sumie mniej więcej tutejsze niepisane minimum, ale pozwalające na życie (w przeciwieństwie do polskiego 1500zł).
W tej kategorii najlepiej wypadają chyba Niemcy - mają renomowane uczelnie, zdecentralizowany kraj (przez co możesz uniknąć stolicy czy dużego miasta co też przekłada się na koszty), możesz studiować państwowo (tanio lub za darmo, w ramach Unii), ceny w sklepach są znośne, bo Niemcy uwielbiają dyskonty, a studia i doktoraty są bardzo szanowane.
Nietypowe kompetencje też pomagają - np. stajenny czy jeździec, w ramach pracy w stajni, ma z reguły zapewnione mieszkanie (na miejscu), więc pensja jest na czysto do ręki. 

- podszkolenie języka?
Będziesz skupiona/-y na tym w jakim języku operuje dany kraj i czy łatwo znaleźć dorywczą pracę. Ciekawym przykładem jest tu Malta, gdzie zdecydowana większość populacji (nawet kierowca autobusu) mówi biegle po angielsku (jest to język urzędowy) i wyspa ta słynie z turystyki lingwistycznej, mimo że język narodowy to maltański. 

- dorobienie się?
Będziesz szukać kraju, lub miejsca, w którym jak najszybciej dużo zarobisz. Wysokie zarobki, niskie koszty życia. To może niekoniecznie pokrywać się z jakością życia i ograniczać asymilację. Znam ludzi, którzy np. stawiają sobie za cel, że za 5 lat wracają do Polski i budują dom. W ramach tej strategii zbierają wszystkie gazetki promocyjne z dyskontów i kupują tylko na promocjach, nie wychodzą na imprezy, nie podróżują a nawet jeśli, to z własnym prowiantem itd. Podziwiam takich ludzi. 

- ciepły kraj, bo mam reumatyzm/jestem meteopatą?
To też ograniczy wybór. Paradoksalnie, ciepłe kraje nie należą do najbardziej rozwiniętych. Jeśli ma być blisko, to ciekawym przypadkiem jest Madera, nazywana "wyspą wiecznej wiosny". Temperatura i warunki są tam dość stałe i przewidywalne i cały rok jest raczej ciepło. Jeśli może być dalej, to raczej kraje azjatyckie: Filipiny (ale tam jest problem z prawem własności, nie kupisz nieruchomości np.), Malezja (kraj w przewadze muzułmański, choć lajtowy), Singapur (Nowy Jork Azji, z ogromnym zanieczyszczeniem powietrza), Polinezja, Karaiby (pytanie, czy znajdziesz pracę, chyba bardziej własny biznes). Indie to wspaniała przygoda, ale jest to kraj kontrastów, które nie każdy zniesie. Będąc tam zastanawiałam się gdzie miałabym iść na spacer z dzieckiem w wózku, skoro chodniki to ekstrawagancja... 
A może jednak wolisz chłodek? Szkocja, Finlandia... 

- lepsze życie, wysoka jakość życia?
Takie kraje najczęściej mają wysokie podatki i/lub ceny, co oczywiście zarabiając na miejscu się offsetuje. W czołówce znajdą się kraje Beneluxu, Skandynawskie, Austria, Szwajcaria, Australia, Nowa Zelandia, Kanada. Niektóre z nich mają ograniczenia migracyjne, wizy, wiele z nich operuje w bardzo różnych językach. Ich dobrobyt jest ściśle powiązany z kulturą - czy będziesz w stanie się dostosować? Warto na pewno sprawdzać wszelkie indeksy gospodarcze przy podejmowaniu decyzji:
EUROSTAT - KLIK

- świat zbliża się do końca - stawiam na ekologię!
Może boisz się ocieplenia klimatu i katastrofy ekologicznej i chcesz wylądować w kraju, który to rozumie? Są niestety kraje spisane na kataklizm, do nich zaliczałabym: Malta, Australia (wody gruntowe, woda pitna), Włochy (wg mnie brak skutecznej polityki, chociaż indeksy wskazują bardziej optymistycznie, duże zanieczyszczenie odpadami wszelkimi + podejście do życia "będzie co będzie", myślenie tym co dzisiaj, a nie co jutro, skorumpowany system), Chiny (niby mają rewolucyjne plany i są w stanie je zrealizować po trupach, ale obecnie zanieczyszczenie jest potężne), Indie (może w przyszłym życiu karmicznym coś zmienią), Bliski Wschód (może mają pieniędzy jak lodu... no właśnie, lodu... kraje absolutnie niezrównoważone z własnymi wewnętrznymi konfliktami i rosnącą temperaturą, którą mogą opanować tylko bardzo zaawansowaną technologią i niewolniczą pracą innowierców). 
Można tak dalej wymieniać, ale wskażmy pozytywnych bohaterów: Nowa Zelandia, kraje Skandynawskie, Szwajcaria, Kanada(?), Islandia (?). Jak się przegrzejemy, to i Syberia nie będzie zła. W kolejnych pokoleniach mogą tam już być palmy.

- musi być blisko kraju?
Nie zakładaj, że jak da się gdzieś łatwo dolecieć, to nie będzie problemu. Kraj "blisko", to taki, który pozwoli Ci dotrzeć na różne sposoby, bo nigdy nie wiesz co się może wydarzyć. Ze Szwajcarii mogę dojechać do Polski zarówno autem (16h), samolotem (2h), autobusem (20h), pociągiem (21h). Wyspy odpadają, chyba że masz własny yacht albo private jet / helikopter. 

- chcesz szybciej spłacić kredyt w euro, frankach?
Wybór podyktuje waluta... Stara, dobra zasada finansów (z wąsem :) ) domowych mówi - bierz kredyt w walucie, w której zarabiasz.

- zmiana obywatelstwa?
Masz już tak dość Polski, że wychodzi Ci uszami i chcesz ja najszybciej z tym skończyć? Będziesz szukać kraju, w którym zmiana obywatelstwa jest jak najprostsza i najszybsza, a ewentualne wartości kraju będą się pokrywać z Twoimi. 

Jakie są Twoje wartości, co się dla Ciebie liczy? Co jesteś w stanie zaakceptować, a czego nie? 
- small talk otwiera Ci nóż w kieszeni?
- chcesz należeć do wspólnoty Polonii albo lokalnej orkiestry dętej?
- chcesz aby kraj był katolicki, a może ateistyczny? 
- lubisz mieć święty spokój i jak nikt się nie wtrąca w Twoje sprawy? 
- chcesz być częścią lokalnej społeczności, jak swojak, czy poznawać ludzi z każdego zakątka świata?
- chcesz imprezować do białego rana, czy szukasz domku rodzinnego na prerii?
- uwielbiasz sporty zimowe, więc chcesz być blisko gór?
- uwielbiasz sporty letnie i chcesz być blisko morza?
- uwielbiasz jeść, więc ma być zatrzęsienie knajp z gwiazdkami Michelin?
- uważasz, że każdy jest panem swojego losu i państwo ma się nie wtrącać?
- czy w imię bezpieczeństwa jesteś w stanie na kompromis w zakresie prywatności?
- jesteś motylem i chcesz zwiedzić świat - co kilka miesięcy/lat gdzie indziej? 
- masz depresję, gdy Twoje otoczenie jest jednolite, szare albo brzydkie? Bardzo liczy się dla Ciebie estetyka i koloryt otoczenia?
- interesujesz się buddyzmem, medytacją, energią, feng-shui: z tyłu mają być góry, z przodu woda?
- chcesz mieć możliwość łatwych i szybkich wypadów weekendowych, bo nie usiedzisz na tyłku i wpadniesz w "anxiety" albo "home sickness", więc w zasięgu do 100, 200km ma być dużo atrakcji turystycznych?
- chcesz się szybko osiedlić i kupić własne lokum w obcym kraju? Ceny nieruchomości będą istotne i siła nabywcza pieniądza.
- przerażają/fascynują Cię wulkany? Boisz się trzęsień ziemi/tajfunów?
- przerażają/fascynują Cię niebezpieczne zwierzęta (węże, drapieżniki, krokodyle)? 
- fascynuje Cię kultura maksymalnie odmienna od tej, którą znasz? Nie masz problemu w byciu odmieńcem albo chcesz zbić na tym kapitał? 



Rozważając emigrację, musicie ustalić bardzo precyzyjne parametry, czego szukacie, w przeciwnym razie będzie Wam bardzo ciężko. Wielu emigrantów zmaga się ze swoim zdrowiem psychicznym. Przebywanie za granicą to emocjonalny rollercoaster, niezależnie od tego gdzie trafisz, będziesz potrzebować silnej motywacji, żeby się nie poddać i nie stracić autodefinicji. Na emigracji zaczynasz sobie zadawać bardzo podstawowe pytania, np. kim jesteś? Nie unikniecie tego, to dotyczy wszystkich. 


Tak, emigracja to strach, samotność, wykorzenienie. Nawet teoretycznie udane związki potrafią się rozpaść (lub zacieśnić). Według statystyk jeden z najczęstszych powodów rozpadu związku lub powrotu z emigracji to niezadowolenie partnera. Z drugiej strony, owy partner to będzie jedyny "bezpiecznik" Twojej emigracji, jedyna osoba której możesz zaufać, na której możesz polegać, którą dobrze znasz, rozumiesz i jesteś na nią zdana...
Od Ciebie zależy, co z tym zrobisz. 
Nawet w kraju europejskim nagle uświadamiasz sobie ogrom różnic kulturowych, niepisanych kodów kulturowych. Twoje poczucie własnej wartości, otwartość na świat, elastyczność i zdolność adaptacji i proaktywność będą kluczowe. Relacje z Polakami w Polsce - jedne się posypią i zagrzebią mułem, inne odżyją. Jedni będą podziwiać, inni zazdrościć, inni rozumieć. Jak wiesz, czego oczekujesz od życia, to dasz radę. Zawsze możesz też wrócić. Nikt Ci nie da recepty.

Ale na pewno nie powinno Cię trzymać w kraju "bycie dla innych". Ci inni, pochłonie ich praca, nowe towarzystwo, założą rodzinę... Bardzo szybko znikną z Twojej orbity, nawet się nie zorientujesz. Niewiele relacji potrafi przetrwać próbę czasu, a jeszcze mniej też i odległość. Na pewno odsiejesz relacje bezwartościowe od tych wartościowych. Ludzi toksycznych od tych, którzy realnie Cię szanują i cenią. 

Tak samo w kraju, jak i za granicą - bycie szczęśliwym, to bycie szczęśliwym samemu ze sobą. Naucz się kochać siebie i to co masz, a nie będzie takiej siły na ziemi, która Cię powali na kolana. Tak samo jest w związkach, jeśli nie cenisz siebie - nie będziesz cenić drugiego człowieka, a Wasza relacja nie będzie partnerska, tylko symbiotyczna i skazana na porażkę na dłuższą metę. 


Mam nadzieję, że ten wpis komuś pomoże. Chętnie też usłyszę Wasze wrażenia emigracyjne. Czy też podeszliście do tematu strategicznie, czy nie? Jak Wam wyszło? Jesteście szczęśliwi? A może po prostu plotę trzy po trzy i ten tekst nie trzyma się kupy? :) 

Udany związek to nie kwestia kompromisów - w tym apel do tkwiących "w bagnie"




Z racji, że postanowiłam usunąć swojego poprzedniego bloga, co lepsze (uniwersalne i ponadczasowe) teksty przerzucam tutaj. Tamten blog z założenia miał być blogiem branżowym, ale zrobił się na nim taki chaos moich niespokojnych myśli, że lepiej było go ukatrupić niż reanimować.
Poniższy tekst datuje się na 9.12.2015, enjoy!
___________________________________________________
Wiele kobiet nie zdaje sobie sprawy ze swojej sytuacji (poświęcając zbyt wiele dla związku lub drugiej osoby), a mężczyźni hołdują swojemu ego i lenistwu (bo jest zupa i pranie i mam gdzie wracać, co z tego, że to "gdzie" nas nie satysfakcjonuje, ważne że w ogóle jest). A potem dziwią nas zdrady, konflikty, samotność w związku, bycie nieszczęśliwym w życiu albo że coś się "nagle" rozpada.

Na szczęście w nieszczęściu upublicznianych jest coraz więcej prac naukowych, które pomagają otworzyć oczy i przebudzić naszą świadomość.

Spójrzcie proszę na swoje życie i doświadczenia.
"Nie ma zmiłuj. Większość związków, w które wchodzimy, rozpada się i w zasadzie pozostaje tylko kwestia kiedy ma to nastąpić. Trzymając się statystyk – zwykle następuje zbyt późno. Przynajmniej dla jednej ze stron." Jason Hunt
Jak często sterują Wami złudzenia:

--UŁUDA: NIE MA IDEAŁÓW, a ten jest przynajmniej mój (lepsze to co znamy niż to, czego nie znamy)
-"to i to jest źle, ale nadrabia tym i tym"
(drastyczny przykład: pije i bije, ale przeprasza i daje kwiaty albo bardziej płytkie: nie pozwala mi spotykać się ze znajomymi i doprowadza mnie codziennie do płaczu, ale jest taki przystojny/piękna i "tak bardzo mnie kocha"...)

--UŁUDA: STABILNOŚĆ
-"daje mi poczucie stabilności"
(niestety najczęściej okupione poświęcaniem własnego ja, np.: "bo jest taki poważny/-a, dojrzały/-a, myśli o wspólnej przyszłości..." albo gorzej "jest ze mną już tyle czasu, to coś znaczy...", a Ty stajesz się nim/nią, nie będąc sobą w tym związku i realizujesz jego/jej plan lub jesteś dodatkiem do jego garnituru/jej sukni, a w nocy najchętniej odwracacie się do siebie tyłkami, o ile jeszcze w ogóle śpicie razem albo zamiast seksu ślepicie w swoje smartitems, modląc się żeby żadne czegoś od siebie nie chciało)

--UŁUDA: UCZUCIA
- "wkurwia mnie, ale mnie kocha"
(skąd wiesz, że on/ona Cię kocha, że to jest miłość i w takim razie czy Ty go kochasz? Czy tylko łudzisz się, że lepiej być z kimś niż samemu? Jeśli w Twoich odczuciach przeważają negatywne emocje, a już nie daj boże doszłaś/doszedłeś do fazy publicznej eskalacji problemów, to nawet jeśli ta miłość istniała - wypaliła się dawno i tańczycie na jej zgliszczach)

Wszyscy w dzisiejszym zagonionym i niestabilnym świecie próbujemy się na siłę odnaleźć wiedzeni wpojonymi przekonaniami, wyssanymi z mlekiem matki wzorcami, duplikowanymi schematami kulturowo-społecznymi, sprowadzani na manowce bardziej lub mniej uświadomionymi problemami psychicznymi (a prawda poniekąd jest taka, że zdecydowana większość, o ile nie wszyscy, mamy jakiś problem. Happy end jest tylko wtedy, gdy wykorzystujemy ten problem konstruktywnie i wyciągamy wnioski z naszych doświadczeń, co chyba jest rzadkością).

Pamiętaj, że nie stworzysz zdrowej relacji z drugim człowiekiem, nawet jeśli będzie ideałem, jeżeli nie przepracujesz sam/-a ze sobą Twoich relacji rodzinnych i doświadczeń z poprzednich związków ani tego kim jesteś i czego chcesz.


"Szczęśliwy w związku z drugą osobą może być tylko ten, kto jest szczęśliwy sam ze sobą."

To nie jest mit, że kobiety szukają mężczyzn jak swoi ojcowie, a mężczyźni szukają kobiet jak swoje matki. Nawet jeśli wydaje Ci się, że Twój rodzic to ktoś, kogo nienawidzisz i nie chcesz mieć z takim typem nic wspólnego, end of the day lądujesz w łóżku z osobą, która reprezentuje jakieś cechy Twojej najbliższej rodziny.

Ponadto szukanie w drugiej osobie tego, czego sami w sobie nie mamy, prowadzi do dewaluacji własnego ja i życia czyimś życiem, co w zdecydowanej większości przypadków dla przynajmniej jednej ze stron kończy się autodestrukcyjnie.

A sekret udanego związku leży na wskroś ogólnie przyjętej zasadzie kompromisu.

Będziesz szczęśliwy, a związek przetrwa, tylko wtedy, gdy Twój partner jest bardzo podobny do Ciebie.
Nie oznacza to, że macie spędzać ze sobą 24h i robić i myśleć tak samo. Np. będąc koniarą nie chciałabym mieć faceta koniarza, bo bym go zagryzła albo on mnie! To, że ktoś ma to samo hobby wcale nie gwarantuje zgodnego życia. Za to można znaleźć kogoś, kto też będzie miał jakieś hobby, swoje, swój świat, a jednocześnie nie będzie wchodził z butami w Twój, a będziecie się wzajemnie wspierać. Pozytywna motywacja do rozwoju nie musi być związana z robieniem tych samych rzeczy, a leży raczej we wzajemnym zrozumieniu się i wspieraniu, przeważającym ewentualne pretensje.
Bardziej chodzi o zgodność charakterologiczną, mentalną, intelektualną.

Bez kompromisów! Im więcej musisz poświęcać dla drugiej osoby, zmieniać, im częściej musisz rezygnować z siebie, tego co chcesz, swoich aspiracji, tym więcej frustracji w takim związku. Ta gra nie rozgrywa się o osławioną nudę czy "przeciwieństwa się przyciągają". Oczywiście, że się przyciągają, ale na chwilę, a w stałym związku chcemy być w najlepszym wypadku z lepszą wersją nas samych, bo to jest gra o ŚWIĘTY SPOKÓJ i rozwój. Niby konflikty, ścieranie się motywuje do działania i zmiany, "broni przed nudą". Ale jak to z ogniem bywa: wypala związek i ewentualnie masz szansę na wprowadzenie zmian wynikłych z tych konfliktów dopiero z inną osobą, jeśli w ogóle.
Zgoda buduje, niezgoda rujnuje.
Będąc podobni do siebie, uzupełniamy się i motywujemy do pozytywnej zmiany.
Oczywiście, powinniśmy się uzupełniać z partnerem i raczej wybrać takiego, który reprezentuje te cechy, które w sobie lubimy, uważamy za wartościowe, a nie te, które są naszą ciemniejszą stroną. Często niestety zdarza się, że jesteśmy z tą gorszą wersją siebie, aby gdzieś podświadomie czuć się lepiej, że ktoś też tak ma, żyć ułudą wzajemnego zrozumienia swoich wad i złego położenia, a i że jesteśmy może nawet lepsi. To niestety prowadzi do toksycznych związków.

Przeprowadź test swojego związku, a odpowiedzi w nim dadzą Ci odpowiedź, czy to w czym tkwisz w ogóle ma sens (włącz racjonalność na tę chwilę, odsuń uczucia, które mogą być sterowane np. twoimi podświadomymi problemami) :

1. Myśląc o drugiej osobie masz wrażenie lekkości i unoszenia, czy ciężaru, ciągnięcia w dół?

(Analizując wszystkie moje poprzednie związki - wszyscy moi partnerzy byli "uwieszeni na mnie". Wampiry/pasożyty energetyczne i życiowe. Wszystkie są przeszłością.)

2. Wspominając Wasze poznanie się masz pozytywne emocje czy negatywne? Jak często jesteś rozczarowany lub rozżalony?
(Nie substytuuj swoich pierwszych myśli, że mimo że było chujowo, to teraz jest dobrze. Ze wszystkich przeszłych związków mam za dużo negatywnych wspomnień, które tłumaczyłam sobie ww. ułudami rezygnując z moich ideałów. Wydaje się, że głupia rocznica, poznanie się, walentynki, wspólny weekend, czy nawet sposób zaręczyn nie mają znaczenia, bo to przecież facet, nie umie, nie myśli jak kobieta, bo nadrabia czym innym... NIE! Mają! Skoro dla Ciebie mają, to mają, a szczególnie to jak je wspominasz. W przeciwnym razie tylko kumulujesz frustracje i związek stanie na krawędzi.)

3. Mówisz "my", "nas", "nasze", czy "ja", "moje", "ty", "twoje"?

4. Uzupełnij zdanie:
On/Ona zawsze...
On/Ona nigdy...

(Jeśli pierwsze co Ci przychodzi na myśl jest negatywne, to uwierz mi, w 90% szans będzie tylko gorzej, a lista "zawsze i nigdy" się wydłuży)

5. Gdy się kłócicie dzielicie się swoimi odczuciami lub narzekacie czy atakujecie się personalnie? A może w ogóle następuje ucieczka od problemu? Urywanie rozmowy, wychodzenie, nie odzywanie się do siebie?


"Najgorsze, co możemy zrobić podczas ostrej wymiany zdań, to wyrazić pogardę i sarkazm. Przewracanie oczami to najbardziej wyraźny znak, że mamy kryzys w związku. Jest oznaką pogardy i lekceważenia, sugeruje, że to, co mówi druga osoba, jest nieważne. (...)
Z drugiej strony brak jakiejkolwiek reakcji werbalnej i niewerbalnej, brak kontaktu wzrokowego, bezruch to oznaki całkowitego wycofania się. Mogą świadczyć o odczuwaniu małej satysfakcji ze związku i nikłego zaangażowania." GW, Gottman
(W momencie gdy "miałam w dupie" kolejne pretensje partnera, czułam się bezsilna, czekałam "aż się odpierdoli" - to był sygnał, że pora zakończyć tę farsę, ale trzymałam się jak tonący brzytwy... kobiety tak mają. Wiadomo, można i warto naprawiać, ale przychodzi taki moment, że wałkowanie po raz tysięczny tych samych tematów nie ma sensu, a z tą właściwą osobą do takich sytuacji po prostu nie dojdzie. Za to w związkach, w których dochodzi do eskalacji werbalno-personalnej, a nie daj boże publicznej, konfliktów wraz z narastającą frustracją, po czasie zaczyna dochodzić nie tylko do agresji słownej...)

6. Czy masz poczucie przeważania negatywnych emocji nad pozytywnymi?
"Jeśli doszło już do kłótni, musimy naprawić atmosferę. Nie wystarczy jednak zwykłe "przepraszam", mówią psychologowie z University of Washington. Analizując zachowanie, gesty, słowa dyskutujących małżonków, badacze zauważyli pewną zależność. W stabilnych małżeństwach na każde jedno negatywne zachowanie (złe słowo, wywrócenie oczami, wybuch złości) pojawiało się aż pięć pozytywnych (uśmiech, dotyk, pocałunek, miłe słowo). Im gorsza proporcja dobrych do złych zachowań, tym większe zagrożenie rozpadem małżeństwa. Ta prosta reguła "pięć do jednego" sprawdza się podobno w każdym związku.
Ale nie czekajmy z bukietem róż, aż nadarzy się okazja do przeprosin. Dajmy te kwiaty już dziś. Po prostu. Dlatego że żona miała owocny dzień w pracy i chcemy to razem uczcić. Mąż wygrał mecz, zakończył ważny etap projektu. Otwórzmy wino. Przybijmy piątkę. Pary, które potrafią świętować pozytywne wydarzenia, wzmacniają swój związek." GW, University of Washington

7. Jak Twój partner lub Ty reagujesz na informacje o sukcesie swojej połówki?
"Rodzaje reakcji badacze podzielili na cztery typy. Aktywna konstruktywna, czyli entuzjastyczna i pełna zainteresowania. Pasywna konstruktywna, kiedy partner nie mówi za wiele, ale przecież my i tak wiemy, że nas kocha i wspiera. Aktywna destruktywna, w której partner widzi nasz sukces w czarnych barwach i wieści zagrożenia. I ostatnia, pasywna destruktywna, gdy brak reakcji jest brakiem jakiegokolwiek zainteresowania. Dwie ostatnie reakcje źle świadczą o jakości związku i w badaniach małżeństwa te wypadły bardzo słabo pod względem poziomu zaangażowania, zadowolenia i intymności. Psychologów zaskoczyło, że również ciche wsparcie partnera nie było wystarczające do bycia szczęśliwym w związku. Nie wystarczy wiedzieć, że partner nas kocha. Musimy regularnie otrzymywać dowody miłości i wsparcia. Jedynie pary, które z fanfarami podchodziły do wszystkich, małych i dużych pozytywnych wydarzeń, czuły się szczęśliwe." GW, University of California w Los Angeles i University of Rochester

8. Jak spędzacie wspólny czas? Na tym co znacie i z reguły robicie, czy próbujecie nowych rzeczy?
(Robienie tego co się zna, lubi i nie wymaga nadmienego wysilania się jest przyjemne, ale można w ten sposób popaść w rutynę, szarość i marazm. Aby podtrzymywać temperaturę związku warto wspólnie próbować nowych rzeczy, a najlepiej takich, które przyspieszają bicie serca.)

Związki nie rozpadają się, bo "za dużo wymagamy od tej drugiej osoby", albo szukamy ideału, który nie istnieje, tylko dlatego, że jesteśmy z niewłaściwą osobą. Z tą, która naszych ideałów nie reprezentuje.
"Coraz więcej badań sugeruje, żeby mimo szarej codzienności nie obniżać poprzeczki. Donald H. Baucom z University of North Carolina przygotował ankiety składające się z kilkudziesięciu pytań dotyczących oczekiwań małżonków. Pytał o finanse, rodzinę, seks, religię, obowiązki domowe, czas wolny, rodzicielstwo. Okazało się, że pary, które miały wysokie, wręcz idealistyczne oczekiwania względem miłości, zaangażowania i porozumienia, otrzymywały to, czego chciały. Na drugim biegunie znalazły się małżeństwa, które niewiele oczekiwały i w konsekwencji mało dostały od partnerów i od życia." GW, Donald H. Baucom z University of North Carolina
Z jednej strony "be careful what you wish for", ale z drugiej strony nie mając marzeń nie masz celu, więc nie narzekaj, że nic nie dostajesz od życia, albo to co masz nie jest satysfakcjonujące.

Najczęściej osoby, które spotykam i szczycą się swoim singielskim życiem tłumacząc, że nie znaleźli swojego ideału, są niestety w błędzie albo sami siebie oszukują. To nie jest kwestia wygórowanych oczekiwań (to tylko wymówka), a tego jacy sami jesteśmy. Większość "zdrowych" ludzkich wyobrażeń o idealnym partnerze (niekoniecznie, że będzie to np. elf) jest spełnialna, ale to my sami blokujemy się psychicznie przed innymi ludźmi, uczuciami, związkami i naszym celem nie powinno być "obniżanie poprzeczki", a praca nad samym sobą.

Jako wisienka na torcie graf, dzięki któremu możesz dostrzec, czy na pewno to jest miłość.



Kubańskie cygara i test relacji międzyludzkich...

/pexels

Paparental Advisory popełnił całkiem słuszny tekst o tym, za czym tęskną Polacy na emigracji zadając jednocześnie pytanie czy ta tęsknota rzeczywiście jest uzasadniona. Oczywiście że nie, o ile nie masz bardzo silnych więzi rodzinnych, bo "nasze miejsce" jest tam, gdzie są "nasi ludzie" i jest to wyjątkowo obiektywne stwierdzenie faktu. Nie tęsknimy za faktycznymi rzeczami/miejscami takimi jakie są, tęsknimy za wspomnieniami, tak samo jak Twój dziadek za czereśniami z dzieciństwa podkradanymi od sąsiada. Tak samo jak niektórzy dorośli za koloniami, za którymi inni nie.

Ten artykuł zainspirował i mnie do podzielenia się słodko-gorzką obserwacją dotyczącą ludzi i relacji międzyludzkich, która wydaje się być dość uniwersalna, choć na razie mniej widoczna w mniej zamożnych krajach.

W Polsce bardzo często usłyszysz określenia "kolesiostwo", "klub krótkich spodenek" albo "klub prezesów". Ok, jest to zjawisko szersze, niż to co chcę opisać, ale skupmy się na jednej właściwości - "my i oni". Ludzie, którzy osiągnęli sukces, którzy mają więcej niż inni, z jednej strony trzymają się głównie z ludźmi o tym samym stanie posiadania, z drugiej zaś strony są znienawidzeni przez resztę. Na szacunek (ale niekoniecznie sympatię) mogą sobie zasłużyć jedynie udając (ukrywając) swoje osiągnięcia i stan posiadania. Jak często widzicie "mezalianse" społeczne, kumplowania się pomimo/między stanami posiadania?

Niedawno mieliśmy imprezę "fête des voisins". Poznaliśmy w końcu tych sąsiadów, których nie mieliśmy okazji poznać wcześniej i powiększyliśmy grono znajomości wśród Szwajcarów (gdyż trudno jest takich prawdziwych spotkać :D). Wśród nich zakumplowaliśmy się niesamowicie z jedną pół-szwajcarską rodziną, jak z żadnym z dotychczasowych sąsiadów. Przegadujemy z nimi z reguły cały wieczór i noc, pijemy prawie jak z Polakami i wchodzimy (o dziwo!) czasem na bardzo intymne, prywatne, kontrowersyjne tematy bez krzywych min czy obrazy majestatu (co też w Szwajcarii nie uchodzi za normalne).

Już na jednym z pierwszych spotkań zostaliśmy ugoszczeni po królewsku, najlepszymi winami i ... kubańskimi cygarami. Została nam zaproponowana przejażdżka kolekcjonerskim, starym Porsche i zostaliśmy zachęceni do zrobienia prawa jazdy na motor żeby jeździć motocyklami owego sąsiada... Historia jak z filmu, nie? No to teraz uwaga - nie odważ się dzielić takimi historiami ze swoimi znajomymi (!!) albo od razu wyjdź z założenia, że dzięki takiej historii przesortujesz znajomych na tych "prawdziwych, z dystansem do świata" i tych, których zżera wewnętrzna żółć.

Większość ludzi słysząc tę historię krzywo się na mnie patrzy i sądząc po wzroku ocenia na próżną lalę, która właśnie wylądowała z marsa... Za to gdy zastanawiam się nad sensem takiej sympatii tych sąsiadów, akurat do nas (skoro nie mamy nawet 1/100 tego co oni), szczególnie po moich doświadczeniach z dzielenia się powyższą historią z ludźmi, stwierdzam, że owi sąsiedzi muszą być strasznie samotni w życiu... Im więcej masz i im większą masz czelność o tym mówić, nawet jeśli podchodzisz do ludzi z szczerą sympatią, otwartością i brakiem oceniania (wszyscy na osiedlu muszą wiedzieć którzy to my, co mają najstarsze i najgorsze i najbardziej niesprawne auto świata, więc chyba wiadomo, "kto my jesteśmy", a jednak nikt nas nie szufladkuje, nie spycha na margines społeczny i chętnie nawiązują relacje...), to i tak wielu ludzi się od Ciebie odwróci. Smutną konstatację mam taką, że Ci sąsiedzi tak nas polubili, bo pewnie 90% ich dotychczasowych relacji się posypała, właśnie ze względu na majętność...

Nie jest to jedyna historia. Na przykład nasi Polscy znajomi także przebywający na emigracji bardzo często uważają, że nie powinniśmy żyć tak jak żyjemy. Nie dociera do nich argument, że nie musieliśmy się wyprowadzać za chlebem, bo i w Polsce dalibyśmy sobie niemarnie radę, tylko chcieliśmy, z różnych innych powodów. Nie jesteśmy po to, żeby się na siłę dorabiać, kosztem wegetacji zamiast życia. Chcemy po prostu żyć. Ok, nasz obecny standard przerósł nawet nasze oczekiwania i gdyby nam się noga podwinęła, to dostosujemy się do owej fali, ale skoro nie musimy, to po co? Nasza sytuacja jest o tyle "śmieszna", że los sam nam podsuwa rozwiązania, o których byśmy nie pomyśleli, a my po prostu jesteśmy otwarci na zmiany i przeżywanie życia. Wielu ludzi nie może tego znieść...

Ludzie nie cieszą się Twoim szczęściem, ludzie zazdroszczą.

Zazdroszczą, że znasz języki lub bardzo szybko się ich uczysz, zazdroszczą, że masz odwagę, zazdroszczą, że masz nietypowe kompetencje, które znajdują swoje miejsce także poza Polską. Ludzie nieustannie się porównują i rywalizują ze sobą i tę rywalizację przenoszą także na swoje związki (czy to z partnerem czy z "przyjacielem"). Nie mogą znieść, że oni się dorabiają a Ty nie, nawet jeśli stać ich czasem na więcej niż Ciebie.

Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie, a ja powiem, że przyjaciół poznaje się w szczęściu - ludzie nie są w stanie cieszyć się Twoim szczęściem.

Bieda niestety jest w głowie. Są ludzie, którzy mają "bieda mentalność" niezależnie od stanu posiadania i jest duża szansa, że ją przekażą kolejnym pokoleniom. Ich pozorne szczęście jest wprost proporcjonalnie uzależnione od ilości zer na koncie i poczucia trudu do ich zdobycia, a multiplikujące się poprzez niechęć do ich wydawania, kombinatorstwo i polowanie na okazje. W swojej zaciekłej walce o wymarzony byt nie potrafią być wdzięczni ani czerpać radości z życia. Czasem także przestają się rozwijać czy to zawodowo czy wewnętrznie (mentalnie, duchowo). Skończą tak samo jak ich poprzednie pokolenia - pokazując kolejnym - "zobacz jak ciężko pracowaliśmy na to co mamy, Twoim sensem życia jest też wyłącznie ciężka praca, a jak zrobisz cokolwiek inaczej niż my, to będziesz bezwartościowym człowiekiem".

Możliwe, że to też jest jedna z przyczyn polskiej degrengolady mimo silnych wzrostów ekonomicznych. Może ekonomicznie dogonimy Europę za 25-50 lat, ale mentalnościowo raczej za 100... Nie mam stu lat na to, żeby walczyć z polskimi wiatrakami. Chcę żyć, tu i teraz i swoim życiem, a nie czyimś. W Polsce czuję się bardziej obco niż za granicą. Wiele pokoleń walczyło o Polskę i kolejne będą walczyć. Czy na pewno o taka Polskę walczyli i walczymy, jaką mamy?